wtorek, 29 października 2013

AAR NSLvsNAC, kampania.


Witam,


Na początku miesiąca, tak wiem to było dawno, zagraliśmy z Łukaszem kolejna bitwę z naszej kampanii. Tym razem to ja uruchomiłem strategy mission, czyli kolejny raz zagraliśmy na 1500pkt, ostatnio wygrałem a jak miało być tym razem...

NSL:
BB Graf Spee
CH Helgoland
Cl Emden
4xDD Sachsen

NAC:
BB Victoria
BC Lion
2xCH Vandenburg
2xFF Tacoma

Spotkaliśmy się jak zawsze w Bardzie, na stole mój czarny materiał i pusta sala, czyli idealne warunki. Udało się nam zorganizować sporą liczbę małych asteroid, które Łukasz sprytnie rozrzucił po blacie, moją misją było zniszczenie konkretnego okrętu. W tajemnicy określiłem jednostkę za którą otrzymam podwójne punkty. Wybrałem krążownik liniowy klasy Lion, jednostka której wcześniej nie znałem, uzbrojony w CZTERY wyrzutnie torped! Ogólnie okazało się, że konfederaci wystawili ponad TUZIN wyrzutni torped na stół! 

Widząc taka rozpiskę podjąłem decyzję aby czekać na nadlatujących angoli. Mając znikomą przewagę w beam'ach, pokładałem nadzieję w tych dwóch-trzech turach, w których torped będą praktycznie bezużyteczne. Próbując wykorzystać pas asteroid, który zasłonił dość skutecznie trzon mojej floty zostałem zmuszony do odłączenia dywizjonu nauczycieli. Miały one zgrać swój atak oskrzydlajacy z obrona głównych okrętów mojej grupy. To był błąd, ale rozstawienie w pasie asteroid groziło kolizjami-tak wiem...

Pierwsze salwy wyeliminował fregatę torpedową. Nie, nie zniszczyłem jej...po prostu nie mogła już strzelać. Następnie skupiłem ogień na swoim celu czyli krążowniku liniowym, czym chyba szybko zdradził swoje zamiary. Nie chciałem jednak czekać bo miałem zle przeczucia co do zbliżającego się zagrożenia w postaci licznych wyrzutni torped. 

Mój ukryty pancernik stał się głównym celem większości  uzbrojenia jakie konfederaci zabrali ze sobą, jedna z salw BC Lion'a w mój okręt flagowy spowodowała potworne uszkodzenia. Od raz doprowadzając do "podwójnego" testu uszkodzeń, pomimo licznych testów i tak wyeliminował go tak naprawdę jeden rzut na test reaktora. Małe słońce w środku pasa asteroid to na pewno zadki widok. W odpowiedzi udało mi się zniszczyć Lion'a, tym samym zdobywając podwójną ilości punktów, był to również dla mnie sygnał do odwrotu. 

Siły NAC miały się dość dobrze, zniszczony BC Lion, mocno uszkodzony CH Vandenburg i wyeliminowana fregata to za mało aby złamać ducha i kręgosłup konfederackiej floty. Dodatkowo oskrzydlający dywizjon nauczycieli stracił jedną jednostkę na skutek...kolizji z asteroida.  Z całej floty oclały tylko dwa niszczyciele.

Straty duże, wręcz wysokie, określiły werdykt jako moja porażkę. Ponownie dała się we znaki moja nie możność w niszczeniu jednostek, za uszkodzone okręty nie ma punktów. Przyznać też muszę że źle wybrałem rozpiskę. A mianowicie, do wyboru miałem alternatywną, wspartą lekkim lotniskowcem którego myśliwce miałyby ułatwione zadanie w atakowaniu swoich celów(nie było żadnej jednostki z ADS). Gratulacje dla Łukasza, zaskoczył mnie choć myślałem że już się nie da, rozegraliśmy razem bądź co bądź na prawdę sporo bitew. A może to ja myślę zbyt szablonowo, to temat do przemyśleń. 
 
Punkty z misji:
RAFEL
Strategy points za zdobyte punkty 754/100=8
Recon points za zdobyte punkty 754/200=4
Recon points za ocalałe jednostki 282/400=1
Recon points za pomalowaną całą  flotę=3
 RP:8
 SP:8

SIWUS
Strategy points za zdobyte punkty 1210/200=6
Recon points za zdobyte punkty 1210/200=6
Recon points za ocalałe jednostki 1123/400=3
Recon points za pomalowaną flotę=3
Zwycięstwo: 2 strategy points i 3 recon points
 RP:15
 SP:8

Punkty w kampanii:
Siwus
ST. PTS. 21
REC. PTS 32
Rafel
ST. PTS 15
REC. PTS.15(odjęto punkty za odpalenie misji)

Zdjęć jest mało, bo okazało się że moja sonda szpiegowska miała awarie zasilania. Postaram się je wrzucić w najbliższym czasie.

czwartek, 10 października 2013

London calling...


Witam

 Mając za sobą okres urlopowy, i związane z nim zawirowania, mogę w końcu podzielić się wrażeniami z mojego pobytu w Londynie. Oczywiście nie będę tu opisywał całej wizyty, to nie miejsce do tego, chcę jednak podzielić się z wami wrażeniami z dwóch bardzo ciekawych miejsc. W momencie, w którym okazało się że zawitam wraz ze swoją rodziną do stolicy Wielkiej Brytanii, wiedziałem co chcę zobaczyć. Oczywiście muzea! Z powodu braku czasu i chęci ze strony reszty rodziny ;) musiałem ograniczyć swój wybór tylko do dwóch opcji. Padło na Imperial War Museum i oczywiście zakotwiczony na Tamizie okręt muzeum HMS Belfast. Plac Trafalgar z kolumną Nelsona również był w programie, biorąc pod uwagę moje zamiłowanie do tego człowieka, musiałem tam się pojawić.

 W pierwszym wypadku zapowiadało się naprawdę wspaniale, w sumie niewielkie muzeum oferowało dużą ilość eksponatów(czołgi, samoloty itd.) na małej przestrzeni, czyli minimum chodzenia maximum doznań ;). Przed budynkiem wita gości imponująca ekspozycja zewnętrzna składająca się z dwóch 15 calowych dział okrętowych. Jedno należało do pancernika HMS Ramillies a drugie do monitora HMS Robert. Działa przytłaczają swoją wielkością, często czytałem o tych klasach okrętów, często zapoznawałem się ze specyfiką uzbrojenia takich jednostek, ale dopiero stając pod tymi działami człowiek uświadamia sobie jak ogromne to były monstra. Pociski wystrzeliwane z owych działy były bez mała tak wysokie jak ja! Jak zatem musiały brzmieć te działa podczas salwy? Ciężko jest mi to sobie wyobrazić. Po obejściu całej ekspozycji ruszam do środka i tu psikus, wychodzi na to, że nie do końca przygotowałem się do wyprawy. Z powodu przyszłorocznych obchodów stuletniej rocznicy wybuchu pierwszej wojny światowej, wewnętrzna ekspozycja została zamknięta a muzeum jest poddawane remontowi, jednym słowem dramat! Dostępne są tylko, nadal całkiem spore’ wystawy tematyczne o szpiegach i oddziałach specjalnych okresu od WWII, wystawa o holokauście i życiu zwykłej londyńskiej rodziny podczas nalotów Lufftwaffe. Wszystkie oczywiście ciekawe, choc ta druga oczywiście jednak nadal przygnębiająca z powodu swojej tematyki i dosadności przekazu. Rozczarowany i zły na siebie musiałem trzymać kciuki za to, by moja druga atrakcja wyjazdu mogła dojść do skutku, i żaby nic jej nie zakłóciło.

 HMS Belfast to lekki krążownik, który od 1971 roku jest statkiem muzeum, służył w Royal Navy od kwietnia 1939 roku. Oczywiście o historii okrętu najlepiej poczytać dość obszerny artykuł na wikipedii i ja nie mam zamiaru rozpisywać się na temat dziejów(bardzo ciekawych swoja drogą) jednostki. Okręt ma prawie dwieście metrów długości a jego cztery wieże główne, w sumie z dwunastoma 6 calowymi działami, robi wspaniałe wrażenie. Od razu rzuca się w oczy kamuflaż, kominy, mostek i najeżone działami burty, krążownik był uzbrojony dodatkowo w dwanaście 4 calowych dział. Po wejściu na jednostkę, wchodzi się na pokład rufowy, natrafiamy na srebrny dzwon okrętowy ufundowany przez miasto Belfast jak i kilka tablic mówiących o pamiętnych bitwach i operacjach w jakich okręt brał udział. Oczywiście jak najszybciej chciałem dostać się na dziób okrętu, by z bliska obejrzeć wieże z uzbrojeniem głównym. Widok zapierał dech w piersiach, sześć dumnie uniesionych luf, nadawało jednostce agresywny charakter. Do jednej z wież można było wejść, niestety nie robiłem zdjęć w środku nie chcąc nikomu przeszkadzać lampą aparatu. Z pokładu głównego można było zejść do „trzewi potwora” i tu od razu uderza klaustrofobiczność korytarzy, niezliczona ilość rur i kabli wisząca tuż nad głową, ciasne i strome zejścia na niższe pokłady dają do zrozumienia, że służba na takiej jednostce nie należała do lekkich. Labirynt korytarzy doprowadził mnie do magazynu pocisków wież głównych z równo ułożonymi replikami(niestety) pocisków. Mijając liczne ekspozycje(z manekinami) ukazujące codzienne życie na okręcie można również zrozumieć jak wyglądał „normalny” dzień na pokładzie tej jednostki. W kuchni obieranie ziemniaków, w sickbay’u operacja a na pokładzie zaraz pod wieżami sześciocalówek hamaki załogi(nawet kot miał swój hamak). Wydaje mi się że nie mam klaustrofobii, ale przyznam, że już będąc poniżej linii wodnej, czyli w maszynowni i magazynie pod wieżami, mając za sobą już dwa czy trzy pokłady najzupełniej w świecie straciłem orientację. Wiedziałem oczywiście gdzie jest góra a gdzie dół, na ścianach były też oczywiście tabliczki z kierunkiem zwiedzania ale dopadło mnie uczucie zagubienia i przytłoczenia, z każdej strony, gdzie nie spojrzeć tam na wyciągnięcie ręki metalowa ściana z kablami i rurami. Dziwne uczucie, na pewno szło się do tego przyzwyczaić niemniej jednak nie do końca komfortowe dla takiego szczura lądowego jak ja. Zwiedzanie musiałem zakończyć w sklepie z pamiątkami, uzbroiłem się w kubek ułatwiający odróżnianie burty od sterburty ;) i piękny plakat „the royal navy guards the freedom of us all”(wrzućcie w google), który zawiśnie nad biurkiem w moim pseudo gabinecie ;).

 Pomimo „wpadki” z Imperial War Museum jestem bardzo zadowolony, HMS Belfast wynagrodził mi braki z poprzedniego dnia. Jeśli kiedykolwiek będziecie w Londynie, te dwa miejsca polecam jako „must see”, na pewno będziecie mieć więcej szczęścia niż ja bo w sumie stuletnia rocznica wybuchu WWI trafia się tylko raz. Na koniec zdjęcia, może nie za dużo, bo okazało się że baterie w aparacie też mają swoje humory, ale mam nadzieję że coś można na nich zobaczyć.

Pozdrawiam.