środa, 6 września 2017

Natarcie Rodes'a!


Witam.
Tym razem AAR w formie, krótkiego opowiadania opisującego jeden epizod z ostatniej bitwy BW: Lee.
Bitwa na 2500$, po stronie Północy - Maciek, południe ja i kolega Daniel. Bitwa odbyła się kilka tygodni temu ale oczywiście nie miałem czasu na relację wcześniej. Najgorsze jest to, że dziś opisuję tą bitwę a jestem już po kolejnej na 3000$!
Opowiadanie opisuje natarcie jednej z moich brygady piechoty, natarcie, które nosiło wszelkie znamiona samobójczego.






Wzgórze spowiło się gęstym dymem a po chwili po całej okolicy rozniósł się straszny grzmot, którego źródłem było ponad czterdzieści federalnych armat ustawionych na szczycie.
Jebediah'a cieszył się w duchu, że ta kolejna już salwa nie jest skierowana w brygadę piechoty w której służył.
Do armii zaciągnął się na fali ogromnego entuzjazmu, który przetoczył się po wszystkich południowych stanach, które odłączyły się od Unii. Służył już ponad rok ale dotąd nie brał udziału w większej bitwie, jedyne jego doświadczenie bojowe to dwa małe starcia podczas których nawet nie widział tych przeklętych jankesów.
Dziś miało się to zmienić. Dziś jego brygada piechoty była częścią dywizji pod dowództwem generała Rodes'a, która wchodziła w skład korpusu generała Longstreet'a w armii samego generała Roberta E. Lee.
Jebediha'a był smukłym dziewiętnastoletnim młodzieńcem o jasnych włosach. W młodości nie myślał nigdy o armii jako o miejscu dla niego ale zaraz po zaciągnięciu się, poczuł jakby znajdował się w gronie wielu oddanych przyjaciół.
Zdobył ich wielu przez ten czas ale dziś każdy z nich, jak i on sam, zdawał sobie sprawę, że nie wszyscy z nich zasiądą do wspólnego wieczornego ogniska.
Dziś był dzień wielkiej próby, prawdziwy chrzest bojowy podczas którego miał po raz pierwszy strzelać do niebieskich kurtek.
Generał armii Konfederatów, wydał Unii bitwę!
Z rozkazów oficerów dowodzących jego brygadą można było wywnioskować że Lee chce zająć farmę Cavaliera i skrzyżowanie dróg za nią.
Początkowo bitwa toczyła się spokojnie, dywizje i ich poszczególne brygady manewrowały tak aby zająć najlepsze pozycje wobec przeciwnika. Jankesi zdążyli do tego czasu obsadzić na wzgórzu, nad skrzyżowaniem, dwie baterie artylerii.
Farma została sprawnie zajęta przez dywizję generała Heth'a, która składała się w całości z czterech brygad weteranów, co czyniło ich główną siłą ataku na dywizję znajdującą się na zachód od nich.
Kiedy padł rozkaz natarcia, dywizja Rodes'a, miała pozostać na farmie, osłaniając je od możliwego ataku z północy. Z kolei dywizja Heth'a miała przekroczyć drogę i  zaatakować stojącą w polu pszenicy dywizję piechoty federalnej z korpusu Hancock'a.
Droga, którą należało przekroczyć aby wejść w pole pszenicy niczym nie różniła się od innych wiejskich dróg, można było ją przeskoczyć dwoma długimi skokami. Jedynym utrudnieniem były zwykłe płoty ciągnące się wzdłuż.
Te kilkanaście jardów okazały się morderczym polem śmierci dla dywizji Heth'a.
Jebediah'a widział dokładnie jak wszystkie brygady dywizje zaczęły przechodzić pierwszy płot a potem drogę i w tej chwili ogromny, przeciągły grzmot przetoczył się po okolicy. To federalna artyleria, która szybko wstrzeliła się we flanki dywizji weteranów z południa.
Kilka naprawdę celnych salw i ogień karabinowy jankesów od razu doprowadził do rozbicia dwóch brygad, które natychmiast wycofały się z walki pozostawiając za sobą dziesiątki rannych i zabitych na drodze.
Sama droga szybko nasiąkła krwią i zamieniła się w czerwono-brunatne błoto, którego widok doprowadzał młodego Jebediah'a o wymioty, uczucie było spotęgowane faktem że zaraz to jego brygada może stać się celem kolejnej salwy.
Generał brygady, który akurat siedział na swoim koniu obok jego szeregu, otrzymał meldunek mówiący o natarciu dywizji Heth'a a dokładnie o próbie powtórzenia go. Niestety kolejny atak na pole pszenicy, pod gradem kul muszkietów i armat załamał się do końca. Kolejny raz salwy armatnie z pobliskiego wzgórza zmasakrowały atakujących Konfederatów. Kolejny raz droga pokryła się gęstą plątaniną ciał, resztek płotu ciągnącego się wzdłuż pola i często powykręcanych lub połamanych muszkietów. Głośne okrzyki oficerów, próbujących jeszcze popchnąć ludzi do walki mieszały się z okrzykami agonii i bólu.
Do tyłu brygady, w szeregach której służył Jebediah'a podjechał kolejny goniec. Szybko zasalutował i od razu zaczął przekazywać wiadomość.
 - Generale Rodes! Generał Lee przesyła pozdrowienia i nakazuje natychmiast przygotować brygady do odparcia ewentualnego kontrnatarcia z lewej flanki. Dodatkowo...jedna brygada ma uciszyć te działa na wzgórzu...oto rozkaz na piśmie. - podał skrępowanym ruchem kartkę papieru co tylko podkreśliło jego zakłopotanie spowodowane przekazaniem wręcz samobójczego rozkazu.
Generał Rodes odebrał rozkaz, zasalutował i zwrócił się do gońca.
 - Proszę przekazać generałowi Lee moje pozdrowienia i zapewnić go ze rozkaz zostanie wykonany!
 - Dziękuję Sir - odparł młody oficer ze sztabu Lee - i...życzę powodzenia, Sir. Po czym zawrócił energicznie konia i odjechał w stronę wzgórza, na którym stacjonował sztab generała Lee.

Po plecach Jebediah'a spłynął zimny pot a nogi zaczęły się uginać pod nim jakby były z waty. Atak na tą ogromną baterię będzie samobójstwem, dodatkowo okazało się że u podnóża wzniesienia na którym rozstawiona była artyleria federalna rozstawiła się brygada piechoty w celu osłony cennych dział. Młody żołnierz widział jak generał Rodes pospiesznie wydaje rozkazy kolejnym młodym porucznikom ze sztabu, którzy zaraz odjeżdżali z meldunkami i rozkazami. Po kilku minutach brygady zaczynały manewrować tak aby zając odpowiednio zająć pozycję do odparcia ewentualnego kontrataku sił federalnych. Generał jego dywizji zwrócił się do generała jego brygady, rozgorzała jakaś ożywiona dyskusja po czym Rodes stanął w strzemionach swego konia i krzyknął.
 - To rozkaz!
Jebediah'a już wiedział że to jego brygada będzie tą "szczęśliwą", która osławi się heroiczną śmiercią w samotnym natarciu na wroga. Tak miał się skończyć jego los, widząc co stało się z całą dywizją Heth'a zaczął rozmyślać o domu i o całej tej wojnie, o przyjaciołach, których już pewnie nie zobaczy. Z odrętwienia wyrwały go szybkie i głośne komendy sierżantów i oficerów. Szyk bojowy został sprawnie sformowany po czym od razu bez żadnej zwłoki został wydany rozkaz natarcia.
Strach jaki wypełniał go do tej chwili był ogromny ale jak brygada przyspieszała a doniosłe okrzyki południowców zaczynały wypełniać okolice, młody żołnierz zaczynał o nim zapominać a adrenalina wypełniała jego żyły do tego stopnia że zaczynał czuć się jakby sam mógłby pobić armię jankesów i od razu pomaszerować pod sam Waszyngton. Na dodatek, zobaczył pomiędzy kompaniami brązowego konia, na którym siedział sam generał Rodes doniośle pomachujący szablą, popędzając i zagrzewając do walki swoich żołnierzy okrzykami.
 - Za mną! Za mną chłopcy!
Widząc samego generała dywizji, który pomimo wielkiego ryzyka, dołącza do swoich podkomendnych w samobójczym ataku, brygada zerwała się jeszcze żwawiej na wroga. Przeskakując szybko skrawek pola i drogę, zaczęła szybko ustawiać linię przed lufami federalnymi, którzy już zaczęli ostrzał. Oficerowie, pomimo ostrzału z karabinów, dokładnie przygotowali linię i prawie jednocześnie, całą brygada wypaliła salwę. Szereg niebieskich kurtek zafalował a wśród żołnierzy widać było przerażenie i trwogę, spowodowaną tak celnym i morderczym ogniem. Generał Rodes też to dostrzegł i po raz kolejny krzyknął aby zagrzać ludzi do walki. W tej jednak chwili Jebediah's pobladł, dokładnie widział jak Rodes spada z konia niczym rażony piorunem. W środku pola bitwy nagle, jakby w jakiś magiczny sposób zapadła cisza, pomimo ciągłej walki, cała brygada wstrzymała oddech po tym jak generał dywizji został trafiony federalną kulą z karabinu. Jebediah'a pomyślał, że to już koniec, atak się załamie a jankesi będą strzelać im w plecy podczas odwrotu gdy nagle na generalskiego konia wspięła się jakaś postać. Z goła głową, w porwanym i ubłoconym mundurze.
 - To Rodes! - ktoś krzyknął - To generał Rodes!
Postać uniosła szablę i pomimo sporej odległości, Jebedih'a usłyszał kolejny raz tego dnia.
 - Za mną! Za mną chłopcy, na bagnety!!!
Cała brygada ruszyła bez żadnego pytania, blisko tysiąc ludzi ruszyło przez krótką przestrzeń pomiędzy nimi a linią sił federalnych, aby dokończyć dzieła.
Szarża na bagnety ruszyła z ogromnym impetem, wycie setek gardeł wypełniło czaszkę młodego żołnierza i wprawiło go w swego rodzaju szał bitewny. Bał się o swoje życie ale po tym jak zobaczył generała Rodes'a, który pomimo trafienia , może nawet ran, prowadził natarcie. Nie mógł teraz wykazać się tchórzostwem. Niesiony szałem wymieszanym z wściekłością na Unię, biegł.
Federalna brygada szykowała się do odparcia fali Konfederatów, niektórzy strzelali do zbliżającej się ściany szarych mundurów inni zakładali bagnety, świadomi rychłego starcia wręcz. Gdy pierwsi żołnierze południa dopadli jankeskich szeregów a za nimi reszta brygady, nie było już nic słychać poza typową kakofonią agonii umierających lub rannych i szczękiem bagnetów.
Jebedih'a nie widział jak zachować się w takiej sytuacji, szkolenie i opowieści doświadczonych żołnierzy nie oddawało tego czego był właśnie świadkiem. Na ziemi leżały ciała martwych i rannych ludzi, po których często trzeba było przechodzić, niektórzy krzyczeli o pomoc inni z pustym wzrokiem czekali na swój koniec.
W pewnym momencie zobaczył biegnącego w jego stronę jankesa, miał normalny niebieski mundur, lecz już ubrudzony błotem i krwią. Był wysokim, chudym mężczyzną, znacznie starszym od Jeb'a, na twarzy miał pokaźne bakobrody. Młodzieniec instynktownie uskoczył w bok i pozwolił minąć się napastnikowi, po czym energicznie odwrócił się i wbił bagnet w plecy pod żebrami. Napastnik jęknął i osunął się na ziemię. Jeb szarpnął karabin i wyciągnął bagnet z trupa, nigdy nie zabił człowieka i zaskoczyło go jak nie wiele trzeba by tego dokonać.
Odwrócił się w stronę linii federalnych i zaczął biec z obłędem w oczach dźgając i uderzając kolejnych żołnierzy wroga.
Przedzierając się przez gęstwinę ciał walczących i umierających, zobaczył wielkiego rudego mężczyznę, który właśnie rozbijał czaszkę człowiekowi w szarym mundurze. Robił to trzymając karabin za lufę, używając swojej broni jak młota. Nie myśląc długo Jeb, rozpędził się i wbił bagnet w brzuch żołnierza z północy. Chciał go przewrócić ale okazało się, że jego przeciwnik był ogromnym facetem, który po otrzymaniu ciosu skulił się ale zaraz wyprostował i od razu zamachnął się  karabinem. Młodzieniec uchylił się przed ciosem ale wiedział że następny trafi go w głowę i pewnie mu ja rozłupie jak biedakowi przed chwilą. Panicznie nacisnął spust karabinu. Broń wypaliła. Wystrzał zaskoczył go tak samo jak rudzielca. Jeb uświadomił sobie właśnie, że z podniecenia podczas salwy nie wypalił ze swojej broni. Rudy żołnierz, uderzony kulą i gazami wylotowymi, zsunął się z bagnetu i martwy upadł na ziemię.
Widok wokół był coraz gorszy, ciał przybywało, ziemia była już mocno nasiąknięta krwią. Niemniej jednak, okazało się, że brygada federalna nie ustała i zaczęła się w pośpiechu wycofywać. Nastąpiło chwilowe rozluźnienie wśród mocno przemieszanych kompani brygady Jeb'a. Wśród tej masy żołnierzy pojawił się Rodes, bez konia, który pewnie padł w starciu.
 - Chłopcy, spójrzcie za siebie - wskazał szablą - tam na wzgórzu, stoi sam Rober E. Lee, wzór żołnierza południa. On by się nie zatrzymał, atakowałby dalej. Zdobądźmy te działa dla niego! Naprzód!!!
 Cała brygada, przynajmniej ci żywi i zdolni do walki krzyknęła "Rodes!!!" i ruszyła pod górę. Żołnierze wspinali się dzielnie, choć do wielu zaczęła docierać świadomość, że na szczycie czeka na nich bateria dział i śmiercionośne karatcze.
Jeb też już wiedział, że szanse jego i jego brygady są coraz mniejsze, pomimo to wyrwał się do przodu i biegł w pierwszym, mało skoordynowanym i nie równym szeregu.
Po wbiegnięciu na szczyt, zobaczył liczne czarne lufy dział, niektóre były skierowane w nacierających ale nie wszystkie. Wielcy artylerzyści, zaniepokojeni wycofującą się brygada piechoty zaczęli nerwowo przestawiać działa. Niestety było dla nich za późno. Fala południowców zalała pozycje armat i dokonała spustoszenia wśród załóg, kto mógł uciekał, kto został zginął.
Jeb podczas walki złamał jakiemuś nieszczęśnikowi rękę, używając karabinu jak wcześniej pokonany rudzielec. Rannego jankesa dobił biegnący obok niego żołnierz, którego nawet nie znał a który uśmiechnął się do niego ukazując rząd zepsutych zębów. Jebedih'a miał już dosyć, był zmęczony fizycznie i psychicznie, nigdy nie podejrzewał siebie o takie czyny, że będzie zdolny do takich potworności.
Obok działa przy którym postanowił osunąć się na ziemię, pojawił się generał Rodes.
 - Chłopcze, wszystko w porządku, jesteś ranny? - zapytał go generał dywizji.
Jeb widząc rozmówce, pomimo wielkiego zmęczenia, momentalnie wstał i wyprostował się jak struna.
 - Sir, nie sir! - odkrzyknął przepisowo.
 - To dobrze, to było wspaniałe natarcie ale... - nie dokończył bo w tym momencie dojechał do nich młody oficer w czystym mundurze na koniu.
 - Generale Rodes! Generał Lee przesyła pozdrowienia i gratulacje wspaniałego natarcia! Generał Buegaurd przestraszył się i wycofał swój korpus o pół mili do tyłu!!! - wykrzyczał goniec - Niemniej jednak generał Lee prosi  o wycofanie na pozycje wyjściowe z uwagi na zbyt dużą odległość od reszty armii, nie możemy Was osłonić.
 - Dziękuję poruczniku, proszę przekazać pozdrowienia generałowi Lee i przekazać mu moje podziękowania. Wycofam brygadę zachowując szyk i kohezję.
Młody goniec zasalutował i zawrócił szybko konia, po czym popędził w dół zbocza. Wokół Rodes'a zebrało się sporo żołnierzy, na rozkaz odwrotu zaczęli reagować nerwowymi pokrzykami niezadowolenia.
 - Chłopcy! Nasza armia nas nie osłoni, pogoniliśmy jankesów za daleko! Cały korpus się nas przestraszył ale zapewne zaraz tu będą po swoje działa! - uspokajał swoich ludzi generał.
 - Sir, co z nimi? Z działami znaczy się?! - ktoś krzyknął.
 - Nie damy rady ich zabrać, trzeba je zagwoździć i wyrzucić z lawet - odparł Rodes.
Konfederaci szybko uporali się z armatami, uformowali szyk i zaczęli schodzić  łagodnym zboczem, które prowadziło ich do swoich linii. Jebedih'a odwrócił się na wzgórze ostatni raz i dostrzegł. dopiero teraz, że na szczycie stał mały kościół, wcześniej umknęło to jego uwadze. W duchu podziękował Bogu za to, że darował mu życie, w dole widział jak reszta jego dywizji przebiła się w końcu przez drogę. Drogę, na której została rozbita dywizja Heth'a, brygady wkraczały na pole pszenicy, która nawet z tej odległości była koloru czerwonego.





To tyle, tak jak pisałem, to jedynie jeden epizod, który mocno wyrył mi się w pamięci. Bitwa zakończyła się sukcesem Południa. Buegaur, który wycofał się po nie zdanym teście rozkazu, został potem zaatakowany od tyłu przez kawalerię generała Stuarta. Ogólnie udało się zająć celea strategiczne czyli farmę, wzgórze i skrzyżowanie do tego armia federalna zaczęła się mocno wykrwawiać. Zwycięstwo jednak nie przyszło łatwo, strata praktycznie całej dywizji weteranów boli do tej pory. Wielkie podziękowania za pomoc w dowodzeniu synami południa dla Daniela, który przejął jeden mój korpus i sprytnie wymanewrował kawalerię północy, co pozwoliło na atak od tyłu.
Maciek kolejny raz okazał się wymagającym oponentem.
Na koniec kilka zdjęć, jak widać coraz więcej modeli, również oryginalnych, przy takiej ilości już widać epickość starć. Co będzie kiedy już nie będzie na stole kartoników? :)


Moje ulubione zdjęcie!!!

Słynna "Krwawa droga" i dywizja Heth'a po lewej.

Walka na bagnety(prawy górny róg)

Zdobycie dział na wzgórzu kościelnym.

1 komentarz:

  1. Świetnie napisane, czytałem z zapartym tchem. Nawet kibicowałem głównemu bohaterowi :)
    Unijny generał, który wycofał się o pół mili to Butterfield.

    OdpowiedzUsuń