środa, 31 stycznia 2024

Raport Inkwizytora A. B. Prince - Incydent nad Genuat

 Sprawa 113/12/654/M41.887
Inkwizytor A.B. Prince
Ordo Xenos
Do Najwyższego Lorda Inkwizycji

Mój Panie, zgodnie z Pańskimi rozkazami, zająłem się wyjaśnieniem incydentu zaistniałego na orbicie planety Genuat. Zgodnie z wcześniejszymi raportami, potwierdził się fakt iż statek - "Hope of Dezz" klasy Conveyor - opuścił Osnowę bezpośrednio w orbicie planety. Stąd wiadomo, iż podejrzenia o dopuszczenie się niedopełnienia obowiązków przez siły strzegące planety są bezpodstawne i powinny być odrzucone. Jednostka była monitorowana i wywoływana od raz jak tylko pojawiła się na skanerach.

Gubernator Falshav po otrzymaniu wiadomości o braku możliwości dokonania odpowiedniego abordażu przez siły Imperium - co swoją drogą uważam za przejaw problemów administracyjnych w systemie - poprosił o pomoc wydzielony odział Zakonu Deathwatch, który szczęśliwie zaopatrywał swoją fregatę na orbicie planety.
Minimalna zwłoka, jaką przejawił Gubernator została odnotowana i stanie się powodem kontroli Adeptus Administratum - którą będę wspierał również osobiście jako zewnętrzny doradca i agent Świętej Inkwizycji.

Kapitan, Grham Virgil, dowodzący siłami stacji orbitalnej, portem i całą infrastrukturą na orbicie, wykazał się inicjatywą dokonując, jak się potem okazało, nieudanej próby abordażu. Utrata ludzi skłoniła go do decyzji o przekonanie Gubernatora do szukania pomocy w ramionach Inkwizycji. Mój Panie, ocena Kapitana pozostaje pozytywna. Siła ducha i wiara w naszego Zbawcę Imperatora jest w nim niezachwiana. Upewniliśmy się o tym po wielogodzinnym przesłuchaniu, jak sam stwierdził cytuje "... było to moje najdłuższe 661 minut życia". Zalecamy obserwacje przy pomocy agentury w kadrze oficerskiej portu.

Teraz przechodząc do samej akcji naszego chwalebnego kapitan Santiago Lukara. Akcja desantu na statek widmo odbyła się zgodnie ze sztuką Zakonu - oczywiście nie mi to oceniać. Z raportu wynika, że zaraz po wejściu na pokład, oddział kapitana Santiago został od razu zaatakowany przez przebywające na pokładzie istoty. Sekcja zwłok po akcji potwierdziła wcześniejsze wnioski kapitana, istoty faktycznie okazały się mutantami, przedstawicielami ohydnego "kultu genokradów".
Zabite istoty były przedstawicielami, przynajmniej trzech pokoleń kultu, co pokrywałoby się z raportami z pacyfikacji podobnego kultu na planecie Vadruga V - ostatnie rejestrowane wyjście z portu statku widmo. Vadruga V, również nosiła znamiona infestacji kultem.
Sam opór Xenos na statku był słaby, niestety nie obyło się bez strat. Zakon będzie opłakiwał kilku braci z oddziału Bladeguard jak również śmierć chorążego(Bladeguard Ancient). Ich Genoziarno zostało odzyskane przez zakonnego Aptekarza zaraz po akcji.
Zabezpieczony statek, przenosił dużą ilość dóbr przetworzonych pochodzących faktycznie z planety Vadruga V.

Na osobny akapit mój Panie zasługuje szczególne odkrycie. Okazało się, że przedstawiciele kultu zdołali podróżować w Osnowie, dzięki Astrotelepacie z załogi "Hope of Dezz". Oczywiście ów nawigator został przesłuchany według najwyższych standardów Inkwizycji. Po pięciu dniach mieliśmy pewność, że nawigator został przekonany do współpracy z kultem przy pomocy silnej telepatii i incepcji myśli. Prawdopodobnie przez jednego z licznych psioników kultu jeszcze na planecie z której wyruszyli. W pewnym sensie stawia to jego sprawę w świetle, które mogłoby świadczyć o jego niewinności.
Jego koncesja Sankcjonowanego Psionika i Astropaty została cofnięta cztery godziny po zakończeniu przesłuchania.
Egzekucja odbyła się cztery godziny i trzy minuty po zakończeniu przesłuchania.
Raport z egzekucji znajduje się w załączniku 113/34/B/M41.887.

Kończąc swój raport mój Panie, chciałbym podkreślić, iż siły Inkwizycji i Zakonu Deathwatch stanęły jak zawsze na wysokości zadania. Szybka i zdecydowana akcja zapobiegła szerzeniu się wstrętnego kulty genokradów na kolejne systemy. Poparte jest to raportami ze stacji monitorujących jak również z raportów śledztwa przeprowadzonego na powierzchni planety. Nie odnaleziono żadnych śladów skażenia siłami Xenos na planecie Genuat.

Jak zawsze mój Panie pozostaje Twoim Największym i Najlojalniejszym Sługą.
Inkwizytor A. B. Prince

 

 



 

wtorek, 16 stycznia 2024

Genuat - Prolog

 - "Hope of Dezz" Sir, taka nazwa widnieje w rejestrach Imperium Administratum. - przekazał zaintrygowanym głosem młody porucznik - Klasa Conveyor, port macierzysty Rolocus w sektorze Ultramar, ostatni zarejestrowany wylot z Vadruga V... dwanaście lat temu.   
W ciemnym centrum dowodzenia przestrzenią orbitalną panował półmrok a odczyt danych z monochromatycznego monitora powodował, że młody porucznik skąpany był w zielonkawym blasku.
- Chce mi pan powiedzieć poruczniku Gret, że na orbicie Genuat , nagle, znalazł się imperialny frachtowiec, którego nikt nie widział od dwunastu lat? - zapytał z wielkim zaciekawieniem kapitan wachty.
- Na to wygląda Sir, skany orbity prowadzone są regularnie, dwie godziny temu go tam nie było.
- Czy nawiązali kontakt, odzywali się? - zapytał kapitan wachty.
- Nie, nic, cisza. Wywołujemy ich od kiedy pojawili się na skanach. Wykrywamy minimalny ślad pracy reaktora, jak również delikatne zmiany kursu. - zameldował porucznik.
- Czyli ktoś jest "w domu"?
- Zmiana kursy jest śladowa, może być to również nieszczelność kadłuba. Uciekająca atmosfera z pokładu również zadziała jak mikro ciąg. Wyślemy ekipę abordażową?

Ekipę abordażową... pomyślał kapitan, tylko czym? Braki we flocie orbitalnej sięgnęły takiego poziomu, że musiałby wysłać swoich ludzi w kontenerze transportowanym przez zwykły holownik. Wszystko co miało silniki i uzbrojenie zostało odesłane rozkazem admirała floty jako wsparcie wysiłku wojennego. Na uzupełnienia kazano czekać i tak to wygląda już osiemnasty miesiąc. Mężczyzna przetarł skronie myśląc, że to pomoże mu pozbyć się orbitującego wokół planety problemu. Dodatkowo na kotwicowisku, od trzech tygodni, uzupełnia swoje zapasy okręt niespodziewanych gości przed którymi Gubernator planety kaja się za każde niedociągnięcie.
Teraz mając, potencjalnie, opuszczonego Hulk'a na orbicie raczej nie przysporzy planecie dobrego imienia.

- Nic nie róbcie, pełny monitoring. Poproszę wydruki wszystkich danych, zaniosę je do "Starego".

#######

- Jak to milczy? Zmienia orbitę ale się nie odzywa? Nie możemy w takim razie go zestrzelić!? - pytał uniesionym głosem Gubernator Falshav.
- Posiadane przez nas uzbrojenie zniszczyłoby frachtowiec ale w sposób, który nie pozwoliłby na kontrolowane zejście wraku w atmosferę tak by tam spłonął. Szczątki zacząłby krążyć po orbicie swoimi własnymi trajektoriami, zagrażając infrastrukturze, innym statkom i... okrętom wojennym. - "Stary" zawiesił w przestrzeni ostatnie dwa słowa, licząc na to, że Gubernator domyśli się że jedyny okręt wojenny na orbicie to fregata klasy Gladius.
Gubernator uniósł lewą brew po 31 sekundach.

- Nie możemy do tego dopuścić, nasi "Goście" nie mogą w żaden sposób ucierpieć, to pogrążyło by mnie a również i Pana, Komandorze - wyrzucił z siebie szybko, dodatkowo wskazując palcem na "Starego" - nie możecie go jakoś zepchnąć z orbity?
- Frachtowiec tej klasy to kawał stali i adamantium, nasze holowniki pewnie dałyby sobie radę. Zastanawia mnie jednak co jest na pokładzie, zapewne tysiące kontenerów z urobkiem albo już przewożone towary. Czasami na takich frachtowcach są mniejsze jednostki takie jak wahadłowce, coś takiego mogłoby poprawić naszą sytuację w administrowaniu orbitą... a nawet planetą - ostatnie słowa ponownie zostały zawieszone w przestrzeni, tak aby Gubernator miał szansę "wpaść" na genialny pomysł.

Błysk w oku Gubernatora pojawił się dokładnie po 42 sekundach, które "Stary" liczył za każdym razem kiedy rozmawiał w ten sposób ze swoim przełożonym.

- Wyślijmy ekipę abordażową! Może nawet udałoby się uzyskać pryzowe od samej Admiralicji a jeśli nie będą chcieli go odkupić to wcielimy go do naszej lokalnej floty.

#######

Półmrok panujący w wysokim pomieszczeniu przypominającym katedrę rozświetlany był tylko przez niezliczoną ilość świec, które były nadzorowane przez zgarbionego odzianego w ciężkie szaty serwitora. Zapach kadzideł przypominał woń wielu egzotycznych przypraw prażonych nad ogniem. W wysokiej ścianie na końcu pomieszczenia wbudowany był okrągły wizjer wzorowany na kolorowy witraż przedstawiający ludzką czaszkę wkomponowaną w wielką literę I.
 Grham "Stary" Virgil i Gubernator Falshav, nie wiedzieli jak mają się zachować, co zrobić. Stali samotnie w wielkiej sali w blasku świec, przez witraż wpadało również snop światła odbitego od powierzchni Genuat. Snop padał dokładnie na ogromne, puste, krzesło przed nimi.
W tle słyszalny był zniekształcony mechanicznym modulatorem mowy, głos serwitora inkantującego kolejne psalmy odpowiedzialne za utrzymanie płomienia świec. Grham pozwolił sobie na chwilę refleksji nad losem zgarbionej postaci. Zastanawiał się co ten nieszczęśnik musiał zrobić, że przytrafił mu się taki straszny los. Biorąc pod uwagę gdzie się znajdowali, było to najpewniej związane z Inkwizycją. Widział wielu serwitorów, zawsze zastanawiał się ile pozostaje z człowieka po takim zabiegu. Czy ten biedak był jeszcze świadom samego siebie? "Stary" otrząsnął się z tej zadumy przypominając sobie gdzie był, tu pewnie za samo takie myślenie można było zostać posądzonym o herezje.
Spokój chwili zmącił nagły syk otwieranych drzwi automatycznych po którym nastąpiła seria ciężkich kroków.
Virgil naprężył się jak struna, jak podczas licznych szkoleń w Akademii. Pozwalając sobie tylko na ruch gałek ocznych rozglądał się skąd dokładnie dochodzą ich kroki, ponieważ ogrom sali powodował mylące echo.
Dźwięk kroków narastał i po dziewięciu sekundach, które "Stary" zaczął zliczać z poddenerwowania, wielka postać wyłoniła się z za ich pleców. Trzymetrowy wojownik odziany był w długie czerwone szaty, spod których wyłaniał się ciasny czarny kombinezon. Postać minęła ich i z gracją, o którą dzieżko było podejrzewać tak ogromne ciało, usiadła na krześle przed nimi.

Kosmiczny Marine, nadczłowiek, wojownik Imperatora, członek zakonu Deathwatch powiązanego z Imperialną Inkwizycją. Każdy pojedynczy element tego opisu jest w stanie zmrozić krew w żyłach człowieka.
Kosmiczny Marine to nieustraszony wojownik.
Nadczłowiek, to genetycznie modyfikowany wybraniec.
Wojownik Imperatora to żołnierz, którego celem jest oddać za niego życie.
Członek Deathwatch to weteran z niezliczonych innych zakonów.
Imperialna Inkwizycja to instytucja, z którą żaden z obywateli Imperium nie chce mieć nic do czynienia.

Siedzący na krześle wojownik, był ogromny, wielkie barki były szersze niż Grhama i Gubernatora razem wzięte. Ostre rysy twarzy wskazywały na wielkiego ducha walki z wrogami Imperium ale również na wysoką inteligencję. Brak włosów był raczej celowy bo Grham dopatrzył się, nawet w półmroku sali, delikatnych odrostów. Nad prawym okiem, wbite w czaszkę, widniały trzy srebrne nity. Virgil nie był pewny co oznaczały ale nie wyglądało to na rany odbyte w walce.

- Gubernatorze Falshav, Komandorze Virgili, w czym mogę pomóc. - niski i mocny baryton rozbrzmiał w przestronnej sali odbijając się delikatnie echem.
- Ehhh... - westchnął zestresowany Falshav - Chcielibyśmy prosić wielkiego Mistrza o pomoc.
- Nie jestem Mistrzem mojego Zakonu, nazywam się kapitan Santiago Lukar. Zostaliśmy godnie ugoszczeni w Waszym systemie, chciałbym wyrazić podziękowania w imieniu mojego Zakonu i Inkwizycji.

Oczywiście owo ugoszczenie to nie żadna przysługa ze strony Gubernatora czy "Starego", brak pomocy wojownikom Imperatora równał się z uznaniem planety jako zbuntowanej co wiązało się ze srogimi konsekwencjami.

- Tak, przepraszam wielkiego Kapitana - Gubernator próbował poprawić swoją przemowę, po czym rozpoczął chaotyczny bełkot mający na celu opisanie problem frachtowca widmo.

Kapitan Santiago, po dwudziestu czterech sekundach, które policzył Grham, podniósł rękę w stronę Gubernatora w geście powstrzymania go. Falshav w tej samej chwili zamknął usta i skierował swój wzrok w durastalową posadzkę podłogi. Dowódca Kosmicznych Marines, przekierował wymownie swój wzrok na komandora Virgila.
Tym samym "Stary" poczuł się wywołany do odpowiedzi, niczym kadet w Akademii.

- Kapitanie... Lukar - wycedził przełykając ślinę - Trzy dni temu, w dość niespodziewany sposób, pojawił się na naszej orbicie frachtowiec klasy Conveyor. Nie odpowiada na nasze wezwania, sygnatura reaktora wskazuje na prace na minimalnych obrotach wystarczających do podtrzymania atmosfery na jednostce. Nie mając pewności czy mamy doczynienia z klasycznym Hulkiem czy jakąś katastrofą podjęliśmy próbę abordażu. - Grham pozwolił sobie na spojrzenie w oblicze nadczłowieka - Niestety, mocno ograniczone zasoby, pozwoliły nam na wysłanie małej grupy Adeptus Arbites pod dowództwem jednego z moich poruczników. Niestety po kilku godzinach od abordażu utraciliśmy z nimi kontakt...

#######
 
- Dobra, mamy mało czasu i kupę forsy do zarobienia! Fush, roześlij ludzi w poszukiwaniu drogich fantów! - krzyczał kapitan "Posępnego Zęba", małej zmodyfikowanej jednostki zbudowanej na fundamentach portowego holownika.
- Jak to mało czasu? Mówiłeś, że "Stary" nas nie będzie widział?! - zdziwił się jeden ze wspólników przestępstwa.
- Durniu, powiedziałem, że nie będzie nas widział po tej stronie planety. W tym miejscu "Stary" jest ślepy bo stacja monitorująca jest nieczynna od dwóch miesięcy. Zadokowani do frachtowca jesteśmy bezpieczni, "Posepny Ząb" ukryje swoją sygnaturę w cieniu frachtowca. Musimy jednak się śpieszyć tak, aby przy kolejnej orbicie oddokować i wrócić na powierzchnie w tym samym martwym polu ich obserwacji! - zakończył swój wywód szmugler.
"Posępny Ząb" swoje lata świetności miał już za soba ale dzięki takiej okazji jak ta może Szmugler dorobi się nowej jednostki? Może z napędem pozwalający na podróże międzygwiezdne. Oczywiście rozdarcie Osnowy wymaga Astronawigatora ale dałby radę jakiegoś zatrudnić. Rozglądając się po ogromnej ładowni frachtowca widmo, czuł, że kariera Rogue Tradera jest na wyciągnięcie ręki.

- Gdzie podziała się załoga tego frachtowca? - zapytał głośno pękaty członek załogi szmuglerów.
- Moth a Ty znowu swoje? Niech Imperator świeci nad ich duszami, mam to gdzieś - syknął kapitan - Jeśli się nie zamkniesz i nie weźmiesz do roboty to Cię tu zostawię i ich poszukasz.

Cała ładownia była wypełniona setkami wielkich kontenerów, wszystko jednak było spowite mrokiem i tylko nieliczne czerwone światła awaryjne pozwalały sądzić że reaktor jeszcze pracuje.
Cała ekipa szmuglerów wyposażona w latarki rozbiegła się po ładowni otwierając kolejne kontenery.
Po kilkunastu minutach, których na pewno nikt nie liczył, dało się usłyszeć wrzaski.

- Bingo, mamy to!

Dobiegający do rozbawionego członka załogi kapitan rozpychał się poprzez kilku już zgromadzonych towarzyszy.

- Co jest, co macie?
- Kapitanie, podzespoły do silników wysokoprężnych, gruba kasa.
- Dobrze, pakujcie ten kontener na "Posępnego" - rozkazał od razu kapitan - coś jeszcze?
- Głównie to nieprzetworzona ruda, ciężka do transportu naszą łajbą ale mamy też kontenerów ze zbiornikami promitjum.
- Pakować je, mamy miejsce na trzy. Moth przelicz ile tego jest w środku.

Moth przeliczał zbiorniki promitjum w kontenerze, próbował również od razu w głowie wykalkulować ile mogą zarobić. Docierając do końca wnętrza kontenera, w czarnym mroku dostrzegł dwa czerwone punkty. Dwa dziwnie, ognisto czerwone punkty, od których nie mógł oderwać wzroku, chciał poświecić w ich stronę latarką ale coś powiedziało mu aby tego nie robił. Przesunął się o kolejne trzy kroki naprzód w stronę hipnotyzujących punktów, jego własny wzrok zaczął naturalnie przyzwyczajać się do ciemności co pozwoliło mu rozpoznać kształty. Czy był to człowiek, Moth na pewno nie zdążył tego zarejestrować. Atak nastąpił błyskawicznie, dwie silne ręce objęły go w pasie i coś mięsistego zaatakowało jego twarz. Nie mógł nawet krzyknąć po chwili stracił przytomność.

- Moth! Moth! - wykrzykiwali jego kompani.
- Gdzie się podział ten idiota? - zaklął kapitan - Dobra, jak nie chce wracać to niech zostanie, my musimy się zbierać, zaraz wejdziemy w zakres obserwacji kolejnej stacji. Zamknąć ten kontener z promitjum i wstawcie go na "Posępnego" wracamy na planetę.

#######

Kapitan Santiago Lukar nie był zadowolony z misji abordażowej o jaką został poproszony przez gubernatora planety. Zadziwiające było dla niego to, że system a raczej jego infrastruktura znajduje się w tak opłakanym stanie. Do tego stopnia aby nie było porządnej jednostki, którą ludzie komandora nie mogliby dokonać inspekcji jednostek docierających do orbity planety. Zdawał sobie sprawę z wysiłku wojennego jaki ponoszą poszczególne systemy czy sektory, pojawienie się Floty Lewiatan, ma swoją cenę. Jednak doprowadzenie do sytuacji, że Kosmiczni Marines muszą być wysyłani jako urzędnicy celni...
Jako Trzeci Kapitan Zakonu Deathwatch, wracał z wcześniejszej misji wraz ze swoim małym kontyngentem Marines. Zmuszony zaopatrzeniem swojej fregaty w należyte zapasy, zatrzymał się w systemie Genuat.
Prośba gubernatora, przeszła przez oficjalne kanały dyplomatyczne i zostały odnotowane w dziennikach pokładowych. Santiago chciał wracać na Varies ale przedstawiciele Inkwizycji na pokładzie jego okrętu nie przepuścili okazji dodatkowej misji. Przecież każda misja jest okazją do zdobycia nowej wiedzy lub kolejnych podejrzanych wartych przesłuchania.
Lukar, przyszykował ludzi, sam przywdział pancerz wspomagany, jego prawy naramiennik zdobiła heraldyka Karmazynowych Pieści. Dumnego zakonu, spadkobierców Dorna. Za każdym razem gdy go zakładał  sięgał do naramiennika lewą ręką i odmawiał cicho krótką modlitwę w intencji ich zaginionego Ojca.
Thunderhawk zaparkował zaraz obok wielkiej rampy frachtowca, specjalny serwitor został wysłany do burty statku, tak aby otworzyć rampę z panelu znajdującego się na zewnątrz frachtowca.
Po kilku minutach rampa zaczęła się powoli uchlać aby w końcu pozwolić na lądowanie wewnątrz swojej przepastnej ładowni.

- Kapitanie Santiago, jakie są Twoje rozkazy? - zapytał Pierwszy Sierżant.
    


































wtorek, 12 grudnia 2023

Marneus End?


Vadruga V, jeden z Pięciuset Światów, zamieszkałych planet, chronionych i administrowanych przez zakon Ultramarines. Jedna z wielu planet, które na tle pozostałych w galaktyce, uznana zostałaby za wspaniały kwiat wydajności, produktywności i przejrzystej administracji. Na tle pozostałych Pięciuset Światów, pomimo całej sile administracji wymyślonej i wykutej przez samego Guillimana plasowała się zawsze poniżej średniej.
Vadruga V, kiedyś piękna i zalesiona, dziś nie przypominała już wyglądem dziewiczej planety. Po odnalezieniu pod jej powierzchnią złóż minerałów natychmiast została rozkopana i pokryta wszystkimi możliwymi kopalniami, rafineriami i fabrykami. Świat uprzemysłowił się do tego stopnia, że na powierzchni planety nie pozostało ani jedno naturalne drzewo a atmosfera nabrała brunatno brązowego odcieniu. Wszystkie lokacje, na których nie można było postawić jakichś obiektów przemysłowych, zostały zamienione w ogromne huby mieszkalne lub miasta iglice.
Życie na planecie nie należało do najlżejszych ale pomimo to nigdy nie dochodziły z administracji świata sygnały o niezadowoleniu lub buntowniczych nastrojach.

Do teraz.

Dadarius był członkiem Honorowej Gwardii Victrix, wybrany do tej służby przez samego prymarchę Ultramarines. Setki lat wojennego doświadczenia i liczne heroiczne czyny pozwliły mu zasiąść w gronie najlepszych z najlepszych wojowników. Żołnierzy Ultramaru, którym powierzono ochronę samego prymarchy jaki i Mistrza Zakonu, Marneusa Clagara.
Mistrz Zakonu nie jest znany z tego, że prowadzi do boju swoich podwładnych na marginalnym świecie, gdzie akurat doszło do buntu ale ostatnie wieści o powrocie Floty Leviatan spowodowało ogromne zamieszanie w galatkyce jak również pośród Pięciuset Światów.
Siły Ultramarines będąc już rozciągnięte na wiele sektorów i systemów, muszą utrzymywać pokój i wsparcie swoim własnym światom. Dlatego też sam Calgar uznał, że również On sam musi wziąć udział w walce.
Dadarius wraz ze swoim przyjacielem i bratem Tromusem, zostali wezwani do służby jako osobista gwardia Mistrza Zakonu w tej kampanii. Kampanii, która miała być szybką interwencją na zbuntowanej planecie. Zgodnie z danymi przekazanymi przez resztki lojalnych sił na powierzchni, uzyskano informację lokalizacji głównego centrum dowodzenia insurekcji. Calgar zdecydował aby zakończyć to szaleństwo jednym uderzeniem, właśnie w centrum dowodzenia. Jego osobisty udział w ataku miał pokazać, że każdy świat, nawet Vadruga V, jest dla niego ważna i jest gotowy jej bronić... lub podbić na nowo.

Do misji wyznaczone zostały trzy oddziały Infitratorów, które miały osłaniać atak, jak również oddział Agresorów, Balistus Dreadnought i Impulsor. Dodatkowe wsparcie zapewniał skład Intercesorów, wraz z młodym, jak na standardy Astartes, porucznikiem. Calgar również wybrał jeden z oddziałów Skautów, dla których, jak uważał, doświadczenie jest ważniejsze od uzbrojenia.
Lądowanie w sektorze miasta, wskazanym przez informatorów, odbyło się bardzo płynnie. Trzy wielkie Thunderhawki przyziemiły jeden kilometr od budynku buntowników by po wysadzeniu synów Guilliman'a wzbić się wysoko ponad zasięg ewentualnej broni przeciwlotniczej rebeliantów.
Calgar zdecydował poprowadzić główny szturm, w tym celu nakazał przyłączenie do siebie oddziału Agresorów. Sześć wielkich postaci, bez większych trudów, pokonywało kolejne ulice w kierunku celu.

- Oddział Bracus, melduj! - wybrzmiało w hełmie Dadariusa. Był to szorstki głos samego Calgar'a.
Jego głos zmienił się po powrocie Guillimana a dokładniej po transformacji jakiej poddał się Mistrz aby przyjąć status Primaris. Nie chodziło tu o barwę głosu, tylko o nutę "pustki", którą w sobie zawierał. Dadarius nie wiedział czy to tylko jego interpretacja ale zauważył to właśnie podczas lądowania. Gdy Calgar wydawał ostatnie polecenia na chwilę przed otwarciem rampy Thunderhawka.

- Tu oddział Bracus, Mistrzu. Skan Auspex wskazuje na obecność wroga w budynku, choć odczyty są dość dziwne. W jego okolicach znajdują się również jakieś pojazdy ale wyglądają raczej na cywilne. Pozostajemy na pozycji jako osłona, możecie zaczynać atak - odpowiedział w interkomie głos sierżanta oddziału Infiltratorów.

- Zrozumiałem, zaczynamy. - odpowiedział Mistrz.

Marneus Calgar, ukryty pod hełmem, spojrzał na swoich braci. Kiwnął im głową i wydał rozkaz do ataku poprzez wewnętrzny interkom. Rozkaz, którego osoby stojące obok nie mogłyby słyszeć, za to mogłyby zobaczyć sześć wielkich postaci w niebieskich pancerzach przemierzających szare ulice miasta.
Ulice, chodniki i budynki pokryte były szarym pyłem, typowym dla długotrwałego konfliktu, który przetoczył się przez to miasto podczas buntu przeciwko Siłom Obrony Planetarnej. Gruba warstwa kurzu i pyłu pokryła praktycznie wszystko i tylko tam gdzie ktoś postawił stopę czy oparł rękę można było dostrzec jakieś inne barwy niż monotonny krajobraz przypominający surowy księżyc.
Szóstka postaci, noszących wspomagane pancerze, w tym Agresorzy noszący zbroje wzoru Gravis, nawet nie próbowała się skradać czy uskakiwać z osłony do osłony. Kosmiczni Mrines, synowie Ultramaru, nie obawiali się niczego i byli gotowi zmierzyć się z każdym przeciwnikiem jaki mógłby na nich czekać.

Dadarius skanował wzrokiem swój sektor marszruty, zastanawiał się gdzie są rebelianci. Stan miasta wskazywał na ciężkie walki prowadzone z silami Obrony Planetarnej to samo zaświadczały nieliczne wojskowe raporty z powierzchni planety, które czytali po wyjściu floty z Osnowy. Na chwilę uciekł myślami od misji i spojrzał na swojego Mistrza Zakonu. Ten, równym krokiem prowadził całą grupę do wyczekiwanej szarży na siedzibę główną przeciwnika. Kolejny raz zaczął zastanawiać się nad tym jak Calgar zmienił się po zabiegu przemiany w Primaris. A może to nie sam zabiegł dokonał tej zmiany, może to powrót Prymarchy? Może to świadomość realnego i fizycznego zwierzchnictwa prawdziwego ojca zaczął zmieniać Calgara?
Przed wybudzeniem Guillimana, to Marneus Calgar był władcą Ultramaru, to On trzymał w ręku Pięćset Światów, to On dowodził najznakomitszym zakonem w historii ludzkości. Oczywiście Roboute  po swojej audiencji w komnacie Imperatora przyjął na siebie ciężar "zwierzchnika" ludzkości i przy ogromie spraw z tym związanych, zarządzaniem Ultramarem nadal pozostaje w rękach Calgara. Nikt tego nie kwestionuje ale na końcu każdej decyzji, każdego rozkazu, każdej wizji kreślonej przez Mistrza Zakonu może pozostać wątpliwość i pytanie. 

Co zrobił by Guilliman?

- Przygotujcie się Bracia!

Ten krótki komunikat Calgara, wyrwał go z tych dziwnych rozmyślań. Dadarius skarcił się w myślach za to, że zaczął, w jakiś pokrętny sposób, powątpiewać w swojego Mistrza. Czy to w ogóle możliwe?

- Ruszamy! - padł rozkaz.

Cały oddział przyspieszył, nie był to pełny bieg, z powodu rozmiarów i ograniczeń zbroii typu Gravis ale tempo ataku na placówkę rebeliantów było odpowiednio duże. Sześciu potężnych wojowników wtargnęło do dwupiętrowego budynku. Na parterze znajdował się rozległe pomieszczenie. Jedna ściana, przeciwległa z której dotarli Marines, była kompletnie zniszczona i odsłaniała widok na ulicę za budynkiem. W samym pomieszczeniu nie było nikogo. Brak było również widocznej aktywności kogokolwiek. Szary pył zalegał na posadzce, licznych stołach i krzesłach. Gdzieniegdzie leżały uszkodzone Lasgun'y Obrony Planetarnej i trochę innego sprzętu ale nic nie wskazywało na to, że budynek ma lub miał funkcję kwatery głównej kogokolwiek. Każdy z wojowników, wyuczony Kodeksem Astartes wiedział co ma robić. Zgrupowali się w obrysie okręgu, każdy skanując swój sektor.

Dadarius pochylił się i spod jednego ze stołów podniósł zakurzony przedmiot. Trzymając go w jednej rękawicy, uderzył nim o drugą aby strącić nadmiar pyłu zalegającego na przedmiocie. Już po pierwszym uderzeniu poczuł że na rękawicy zrobiła się zadra. Jakim cudem, tak lekkie uderzenie mogło zostawić ślad na zboii Kosmicznego Marine? Opadający z przedmiotu kurz i pył odsłoniły ostre krawędzie przedmiotu, którego faktura mogła wskazywać na organiczne pochodzenie.

- To nie jest centrum dowodzenia. - powiedział przez interkom jeden z Braci zakuty w zbroję Agresora.

- To nie są zwykli rebelianci. - dodał Dadarius, wciąż spoglądając na trzymany w ręku przedmiot, który przypominał mu coś co widział dawno temu.

- To płapka! - wykrzyknął Calgar, spoglądając w dłoń Dadariusa.

W tej samej chwili z pięciu kierunków na raz rozległ się hałas rozrzucanych mebli i innych przedmiotów, hałas podszyty był również przenikającym duszę sykiem.

- Kontakt Genestel... - urwana komenda jednego z Agresorów nie doczekała się zakończenia.

Jeden z napastników, czteroręki Genestealer, wskoczył za grzbiet walecznego wojownika i wbił mu szpony swoich dwóch dodatkowych dłoni pomiędzy płyty jego ciężkiego pancerza. Na wewnętrznym wyświetlaczu Dadariusa runa oznaczająca status członka oddziału zmieniła kolor na czarny. Pozostała piątka wojowników od razu przyjęła postawę obronną, tak aby odeprzeć atak wroga, aby następnie przejść do kontrataku.
Mistrz Zakonu, odparł atak swojego przeciwnika aby zaraz po tym wymierzyć mu dwa potężne ciosy swoimi słynnymi rękawicami. Martwe truchło osunęło się na ziemię kilka metrów dalej. Tromus, drugi z gwardzistów Victrix, będąc jednym z najlepszych szermierzy jakich znał Dadarius, szybkimi ciosami obezwładnił dwóch kolejnych Genokradów. W trakcie tego starcia, pazury jednego z nich pozostawiły głębokie szramy na tarczy Tromusa.
Ostatni z przeciwników zwarł się z jednym z Agresorów. Szybki jak błyskawica atak zranił wojownika Ultramaru w okolicach kolana, również pomiędzy płytami pancerza. Wojownik jęknął z bólu, który dało się słyszeć poprzez otwarty kanał interkomu. Z pomocą przyszedł mu sam Mistrz dopadając Xenos parą swoich rękawic. Organiczne ciało i wzmocniony chitynowy pancerz nie miały szans.

- Genestealer! - zakomunikował Calgar na otwartym kanale - Do wszystkich oddziałów nie stajem naprzeciw zwykłej rebelii. To co tu się dzieje to powstanie Kultu Genestealerów!   

W odpowiedzi, w okolicach budynku w którym się znajdowali, dało się słyszeć rozpoczynające się piekło. Kolejne eksplozje i wystrzały z broni małokalibrowej jak również z bolterów dawały do zrozumienia, że bitwa rozpoczęła się na dobre.
Jako potwierdzenie, do oddziału Calgara zaczęły spływać kolejne meldunki o walkach i jak na razie nieliczny stratach własnych.

- Kontakt 260! - wykrzyknął Tromus. - Kolejny atak!

Tym razem przeciwników było znacznie więcej. Dwie grupy rozpoczęły atak na błękitnych wojowników ale zanim dotarli do zwarcia, na Kosmicznych Marines spadł huraganowy ogień z dwóch improwizowanych pojazdów bojowych. Na obu zamontowane były lasery górnicze, które normalnie służą do rozbijania twardych skał, tym razem jednak zamiast skał trafiły jednego z Agresorów. Skumulowany promień lasera nie dał szans płytom pancerza, nawet zbroja typ Gravis ma swoje ograniczenia. Marine padł na ziemię z wielką wypaloną dziurą w piersi. Wokół pozostałych wojowników zaczęły wybuchać granaty wsparte morzem Promitium wylewającym się z ręcznych miotaczy nacierających Xenos.
Kiedy już wyglądało na to, że dojdzie w końcu do zwarcia, pod kolejnym z Agresorów wylądował ogromny zwój jakichś cylindrycznych przedmiotów. Marine przezornie chciał odkopnąć ów przedmiot ale zanim to zrobił doszło do potężnej eksplozji, która poraziła wojownika.
Dadarius z narastającym gniewem odnotował kolejną czarną runę na wewnętrznym wyświetlaczu. Jak to się stało, że weszli tak łatwo w zasadzkę? Przemknęło mu przez głowę gdy przyjmował postawę zapierając się i unosząc wyżej tarcze. Dlaczego nie zostało to przewidziane? Zadał sobie kolejne pytanie spoglądając szybko w stronę Mistrza Zakonu.
Co zrobiłby Guilliman?

Atak pomimo braku zaskoczenia, jak to było przy pierwszym spotkaniu, wydał się znacznie groźniejszy. Xenos, mieli po trzy ręce, w których to pobłyskiwały czarne ostrza i czasami miecze zrobione jakby z kości. Część atakujących nosiła znamiona większych mutacji, które "normalne" kończyny zastępowały ogromnymi szczypcami lub szponami.
Starcie było brutalne. Rękawice Calgara momentalnie zmieniły kolor z jasnego błękitu na ciemną czerwień. Podobnie wyglądał miecz Tromusa. Dadarius równie łatwo jak jego dwaj bracia pozbywał się kolejnych przeciwników, w oczach których widział czyste zło i szał. Mutanci wręcz rzucali się na jego mieczy tylko po to aby móc w ten sposób dosięgnąć swoimi szponami jego zbroi.
Pojazdy na zewnątrz budynku zostały zaangażowane przez Brata Podrexa, starego weterana zakutego w pancerz Dreadnoughta. Kolejne promienia dział laserowych i salwa rakiet ppanc zniszczyły pojazd wyglądający jak ciężarówka z pługiem. Drugi z pojazdów uniknął strzałów skrywając się za budynkiem.

Dadarius, wyciągając swój miecz z ciała kolejnego przeciwnika, zorientował się że odparli kolejny atak a pomieszczenie w którym się znajdowali wypełniło się ciałami poległych mutantów.

- Za mną bracia, musimy zniszczyć ten pojazd! - rozkazał Calgar.

- Mistrzu, pozostajemy w osłonie budynku. Zabezpieczmy ciała poległych braci. - zaproponował Tromus.

- Nie jesteś synem Dorna, aby barykadować się za murami! - wykrzyknął w widocznym gniewie Calgar. - Za mną, rozbroiliśmy już tą pułapkę teraz zdobędziemy inicjatywę!

Dadarius rozważał słowa Mistrza i Tromusa, ku swojemu zdziwieniu nie był pewny co faktycznie należałoby zrobić. W interkomie dochodziły do nich kolejne raporty o narastających stratach i kontaktach z wrogiem, który według raportów wyłaził dosłownie z każdej dziury w ziemi.
Może taktyka Imperialnych Pięści mogłaby być teraz przydatna?
Co zrobiłby Guilliman?
Zanim zdążył znaleźć odpowiedź na to pytanie, jego trening i posłuszeństwo ruszyło jego ciałem w wypadzie na cel wskazany przez Mistrza Zakonu.
Pojazd wyglądał na mocno wyeksploatowany, zamontowany na nim laser górniczy, angażował właśnie Brata Podrexa gdy doskoczył do niego Calgar. Obie rękawice z całym impetem szarży wbiły się w bok pojazdu. Brak pancerza dał się we znaki załodze, jedna z rękawic przebiła burtę i zanurzała się wewnątrz pojazdu, po wyciągnięciu jej na zewnątrz Marneus strząsnął z niej resztki kierowcy. Operator lasera został zabity przez Dadariusa.

- Nie powątpiewaj w swojego Mistrza bracie - zwrócił się do Tromusa Calgar.

- Nigdy mój Panie. - odpowiedział z szacunkiem gwardzista.

Ułamek sekundy potem, wokół nich, rozpętał się huragan ognia. Płonące promitium, pociski małokalibrowe, granaty kumulacyjne i promienie kolejnych laserów górniczych. To wszystko spadło na nich, gdy nadal znajdowali się na środku ulicy, praktycznie na otwartej przestrzeni. Jeden z granatów kumulacyjnych trafił Tromusa w plecy pomiędzy Power Packiem a naramiennikiem. Stożek rozgrzanego metalu przebił korpus pancerza na wylot.
Kolejna czarna ikona.
Pozostała cześć huraganowego ognia skierowana była głównie w Calgara, którego wspomagany pancerz trzymał się dobrze ale Dadarius dostrzegł kila trafień przebijających się przez płyty. Jego instynktowną reakcją było osłonięcie Mistrza swoją tarczą. Mistrz Zakonu z wyraźnym oburzeniem odepchnął Dadariusa od siebie, uniósł obie zaciśnięte rękawice i otworzył ogień do grupy kultystów.

Przeciwnik wyglądał zupełnie inaczej niż mutanci, którzy zaatakowali ich wcześniej, przypominali bardziej ludzi choć nawet z tej odległości Dadarius dostrzegał szczegóły wskazujące na znamiona mutacji. W dużej, dwudziestoosobowej grupie, widocznych była kilka postaci o trzech ramionach, postacie te operowały laserami górniczymi - bronią której zwykły śmiertelnik nie mógłby unieść a co dopiero strzelać. Całą tą bandą ewidentnie dowodził osobnik w długim płaszczu, spod którego wyłaniały się również trzy ręce, ewidentnie wykrzykiwał rozkazy i biło od niego jakieś szaleńcze zło.
Grupa kultystów pojawiła się obok nich praktycznie znikąd, tak jakby wyrośli spod ziemi, wymiana ognia nie trwała długo bo Storm Blotery Calgara, zostały wsparte ogniem starego Brata Podrexa. Czterdziesto milimetrowe pociski z Bolterów i rakiety z Dreadnoughta szybko zdziesiątkowały przeciwników, którzy nie wyglądali na kogoś kto przejmuje się swoim własnym życiem.
Gdy cała grupa została rozstrzelana, rękawice Mistrza dymiły się od temperatury jaką osiągnęły lufy jego broni, na to wszystko nałożyły się przypalone resztki tkanek mutantów, które zalegały w zakamarkach rękawic a teraz zaczęły powoli proces zwęglania.

- Mistrzu, jesteś ranny, musimy Cię ewakuować! - Dadarius miał nadzieję że postarał się o odpowiedni ton mający oddać bardziej żądanie niż prośbę.

- Jako Twój gwardzista muszę Cię chronić a jak na razie ponosimy dotkliwe straty. Tromus, był najlepszym szermierzem jakiego znam... - mówiąc to spojrzał na ciało przyjaciela i przypomniał sobie liczne sparingi w klatkach treningowych - ... znałem - dokończył - a i tak nie uchroniło go to od śmierci. Jesteśmy synami Ultramaru ale nie jesteśmy nieśmiertelni.

Marneus Calgar pochylił się delikatnie do przodu, w oczach Dadariusa wyglądało to jakby jego zbroja się po prostu skurczyła, ale to było tylko złudzenie. Mistrz ewidentnie odczuł wcześniej zadane mu rany.
 
- Musimy walczyć dalej, to co dzieje się na tej planecie to o wiele większe zło niż przypuszczaliśmy. To Kult Genokradów. Ohydne preludium do czegoś bardziej złowrogiego. Musimy znaleźć ich lidera, potwora, który jest kluczem dla bezpieczeństwa Vadrugi i pozostałych planet w sektorze! - tłumaczył Calgar.
 
W jego głosie Dadarius nie słyszał już "pustki" jak wcześniej, słyszał walkę o życie. Rany Mistrza były poważniejsze niż mogło się to wydawać i nawet tak znakomity wojownik był nadal śmiertelnikiem.
Dadarius wykorzystał chwilę aby rozejrzeć się po okolicy. Ulica na której stali była zasłana trupami "ludzkich" mutantów, Oni sami stali pomiędzy wrakami pojazdów buntowników. Komunikaty z pozostałych obszarów, wskazywały na zażarty opór wroga. Wyznaczone wcześniej cele przechodziły z rąk do rąk. Wróg wspierał się zaskoczeniem i ukrytymi co krok improwizowanymi ładunkami wybuchowymi. Astartes meldowali o tym, jak jedna pokonana grupa jest wręcz natychmiast zastępowana kolejną.
Wróg ewidentnie zaplanował tą zasadzkę praktycznie w najdrobniejszym szczególe a Ultramarines weszli w nią niczym konskrypci Gwardii Imperialnej.
Co zrobiłby Guilliman?

Dadariusa znowu zaczęły nachodzić myśli o Calgarze, czy ta kampania miała ukazać Mistrza jako niezdolnego do planowania i walki lidera najznakomitszego zakonu Astartes? Dlaczego On jako wybraniec Guillimana, obdarzony największym zaufaniem zaczyna powątpiewać? Czy tak wyglądał początek drogi do zdrady, takiej jaką znał z historii Herezji?
Z odrętwienia wyrwał go ból a raczej informacja na wewnętrznym wyświetlaczu, wskazująca rozszczelnienie pancerza pod lewym ramieniem. Wojownik oparł swoją wielką tarczę o wrak pojazdu i sprawdził stan pancerza. Rozszczelnienie okazało się dużą dziurą, z której wydostawała się żwawa stróżka krwi, oczywiście nie była to rana śmiertelna ale była tylko kolejnym argumentem za tym by wycofać się do swoich linii. Dadarius, badawczo, uniósł rękę do góry, sprawdzając czy rana wpływa w znacznym stopniu na zakres ruchów wojownika. Po uniesieniu jej na wysokość barku, przeszył go ból który zdławił technikami wyuczonymi w trakcie treningu. Ów ból, pomimo dokuczliwości, w jakiś dziwny sposób oczyścił mu umysł. Wojownik poczuł ulgę, tak jakby z jego myśli zdjęty został jakiś dziwny cień lub ciemna kurtyna.
Gwardzista wziął głęboki oddech, ponownie się rozejrzał, dostrzegł oczywiście ten sam obraz co przed chwilą ale nie napełnił go on już tą samą trwoga i zwątpieniem. Ciało Tromusa leżało tak jak wcześniej, Dadarius żałował tej straty, ale również zapałał zemstą i wiarą w to że zwycięstwo jest na wyciągnięcie ręki.
Przerzucił swój wzrok na Mistrza, ten nadal pochylony analizował kolejne meldunki tylko tym razem biła od niego siła, która potrafiła natchnąć każdego do heroicznych czynów. Dadarius nie wiedział skąd ta zmiana, skąd w nim wzięły się wcześniej takie myśli zwątpienia. Zaczął analizować w głowie, jak to możliwe. Wszystko zaczęło się od lądowania na planecie... czy to możliwe że to jakieś przeklęte miejsce? Zrobił kilka kroków w stronę swojego dowódcy.

- Mistrzu, wezwijmy posiłki i atakujmy dalej, pomścijmy naszych poległych braci! - zaczął wykrzykiwać Dadarius tak jakby był pijany entuzjazmem, chęcią walki i zemsty.

W tej chwili Marneus Calgar spojrzał w stronę swojego ochroniarza, jednym skokiem dosięgnął go i odepchnął na bok. Dadarius został zaskoczony tym szybkim atakiem bo po wyrwaniu się z otępienia nawet nie zarejestrował ruchu Calgara. Upadając na lewe ramię musiał zwalczyć kolejną falę bólu z rany zadanej, najpewniej podczas walki w budynku. Nie znając powodów ataku, przemknęło mu przez głowę, czy poprzednie powątpiewanie w dowódcę było tak widoczne, że zostanie teraz za to ukarany?
Spojrzał w kierunku Calgara, ten stał w miejscu, w którym stał On sam przed chwilą.
Mistrz Zakonu nie stał tam jednak sam. Jego dwie, potężne rękawice, zacisnęły się na dwóch szponiastych dłoniach kolejnego Genestealera. Calgar uratował Dadariusa, który najpewniej był celem ataku. Niestety dwie pozostałe szponiaste łapy utkwiły w brzuchu Calgara. Ostre, do mikroskopijnego poziomu szpony, znalazły szczeliny pomiędzy płytami.
Obie postacie zamarły w śmiertelnej pozie jak gdyby zostały odlane z brązu.

Genestealer wychylił, na tyle ile mógł, swoją szyję w kierunku hełmu Mistrza i wydał z siebie gardłowe warknięcie, które zapowiedziało dopchnięcie głębiej szponiastych dłoni w ciało ofiary. Błękitny wojownik ewidentnie odczuł atak przykurczając się w pół, za to, ukryte w rękawicach Marneusa ręce Genokrady eksplodowały czerwoną posoką.
Dadarius nie wiedział czy był to zamierzony atak Calgara czy może instynktowny skurcz mięśni całego ciała jako reakcja obronna na ból.
Gwardzista, opierając się na swoim mieczu, zerwał się na równe nogi i jednym skokiem doskoczył pary. Dokładnie wymierzony zamach Gladiusa odciął wszystkie cztery ramiona Xenos, który osunął się w spazmach na ziemię.
Sam Mistrz Zakonu opadł na kolana aby po krótkiej chwili osunąć się na ziemię. Z dolnej części jego tłowia wystawały, głęboko zanurzone resztki obu dłoni przeciwnika.
Dadarius ruszył w stronę swojego lidera ale wiedziony doświadczeniem obrócił się aby zeskanować okolice. Genokrady rzadko operowały samotnie. Tym razem nie było wyjątków. Kolejna para obcych zaczęła otaczać go z dwóch stron, bez pośpiechu, spokojnie przestępując z nogi na nogę. Tak jakby wiedziały, że to gwardziście zależy na czasie, że to On musi udzielić pomocy swojemu Mistrzowi.
Obrońca Calgara, skupił całą swoją siłę na swoim ataku, wiedział, że ryzykuje ale życie dowódcy Ultramarines leży w jego rękach. Nagły wyskok do przodu, połączony z mocnym pchnięciem trafił w pierś Xenos a aktywowana runa miecza energetycznego dopełniła dzieła. Wbity głęboko miecz uśmiercił przeciwnika w jednej chwili ale tyle również potrzebował drugi przeciwnik aby rozpocząć swój atak. Dadarius wiedział że nie zdoła się odwrócić na czas, dlatego kontynuował swój wypad, upadając na ofiarę swojego ataku. Żyjący Genokrad, zaskoczony przez ten przebieg wydarzeń przeskoczył nad Ultramarines. To wystarczyło aby Dadarius wyciągnął swój miecz z truchła i po ułamku sekundy rzucić go w kierunku mutanta. Genokrad padł na ziemie, przebity mieczem.

Dadarius kolejny raz, szybko, rozejrzał się poszukiwaniu kolejnych przeciwników. Poza ogromem martwych ciał kultystów i mutantów nie było nikogo, cała ulica z wcześniej szarego koloru przybrała brunatną barwę wymieszanego koloru krwi i wojennego kurzu. Fałszywy spokój, oparty o brutalną kanonadę dochodzącą z okolicy, miał zaraz zamienić się w piekło.
Gwardzista dopadł ciała Marneusa Calgara. Ikona, wewnątrz jego hełmu, odpowiedzialna za podsumowanie stanu dowódcy, migała krwistą czerwienią.
Dadarius, znając cały Codex Astartes na pamięć jak również wszystkie procedury zakonu Ultramarines, nigdy nie myślał, że będzie zmuszony użyć tego obszaru wiedzy.
Zmieniając kanał łączności na otwarty kanał do wszystkich jednostek nadał komunikat.

- Tu gwardzista Victrix, Dadarius. Tower, Tower, Tower. Powtarzam. Tower, Tower, Tower. Wymagana ewakuacja, najwyższy priorytet, na moją lokalizacje!

"Tower" to pseudonim Marneusa Calgara w tej kampanii, powtórzenie go trzykrotnie oznaczało że życie dowódcy jest w śmiertelnym zagorzeniu. Dadarius pochylił się nad zakutą w zbroję ciałem Mistrza. Wystające resztki dłoni Genestaelera nadal pozostawały w jego ciele ale gwardzista wiedział aby nie usuwać ich na siłę bo może to tylko pogorszyć sytuacje. W myślach kołowało mu ogromne poczucie winy, że od samego lądowania wątpił w swojego lidera i dodatkowo karcił się za to że pod jego bokiem doszło do takiej tragedii. Obwiniając się powoli staczał się w otchłań rozpaczy wymieszanej ze wstydem i złością na siebie samego.






Około kilometra od ulicy, na której leżało ciało wodza najeźdźców, pięły się w górę "szkielety" wysokich budynków. Ich struktura została już dawno zniszczona, jeszcze w pierwszych dniach powstania, ale sam rdzeń pozostał niezachwiany. Pomimo to stan budynku pozwalał jednak na idealną obserwację całego obszaru, dawno zaplanowanej pułapki.
Wysoka postać w długim skórzanym płaszczu, skanowała okolicę, przyglądając się z ogromną uwagą na dokonujący się akt śmierci "diabła". Powstanie było przygotowane na próbę zduszenia go przez najeźdźcę, ale kult Czteroramiennego Imperatora miał całe pokolenia na przygotowanie się do tego aby raz wyzwolony świat Vadrugi już nigdy nie musiał znajdować się pod naciskiem demonów imperatora uzurpatora. Plan zasadzki był dość prosty. Budynek miał imitować ważny obiekt wojskowy, który miał być przynętą dla jakiejś jednostki przeciwnika. Rzeczywistość przerosła najśmielsze oczekiwania.
Z głębi pomieszczenia, z okien którego wysoka postać obserwowała okolicę, dało się słyszeć miarowy spokojny krok przerywany równie miarowym stukaniem czegoś o posadzkę.
Do obserwatora podszedł mężczyzna, choć po bliższej obserwacji można było dopatrzeć się w rysach jego twarzy delikatnych mutacji. Wsparta o długą laskę postać, była również wysoka i przywdziana w równie długą czerwoną szatę.

- Świetna robota "Wujku" - rzekł mężczyzna poprawiając uścisk na lasce.

Pierwszy obserwator przekręcił głowę o tyle aby jego zielone, nieludzkie oczy, mogły zerknąć na swojego towarzysza. "Wujek", tak nazywali go jego żołnierze i członkowie kultu, "Wujek Istvan". Tak naprawdę nazywał się Istvan Zakss i wywodził się z trzeciego pokolenia dzieci samego Imperatora. Za młodu dostrzeżono w nim wysoki poziom inteligencji i za to od razu został skierowany do szkolenia jako przyszły dowódca. Tylko poprzez swoje wielkie oddanie i determinację w byciu najlepszym dotarł na sam szczyt. Powierzono mu zaszczytną rolę planowania Powstania, ruchu który ma wyzwolić planetę spod buta opresorów.

- Wiesz, że nie lubię tego określenia.

- Wiem, dlatego go używam. Musisz pamiętać, że Twój pseudonim urodził się z miłości do Ciebie. Zabranianie używania go naszym siostrom i braciom byłoby błędem. - tłumaczyła odziana w szaty postać.

- Jako Najwyższy Magos powinieneś być ponad takie prostackie zwroty. Wiesz jak Ciebie nazywają? - zapytał przewrotnie "Wujek".

- Nie! - szybko odpowiedział Magos - Jak na mnie mówią? - dopytał z zaciekawieniem w głosie.
 
- Nie wiem, najwidoczniej nie masz przezwiska. Idąc za Twoimi słowami, najwidoczniej Cię nie kochają... - ripostował, z nie ukrywaną satysfakcją.

Magos, zmieszany ze wstydu, że dał się tak łatwo podejść w gierce słownej, w których zawsze uważał się za mistrza. Pokiwał głową z dezaprobatą. Wiedział, że "Wujek" jest wybitnym strategiem ale jego ekspertyzę ograniczał zawsze do pola walki a nie potyczek słownych.

- Tak... zabawne. Nasi szpiedzy donoszą, że "diabeł" żyje choć rany jakie odniósł wyłączą go z walk na długie tygodnie. - zameldował Magos, próbując zmienić temat.

- Nawet bez "diabła" wróg jest silny. Ich mutanci noszą potężne pancerze, byliśmy na to gotowi i obronimy nasz świat ale nie będzie łatwo.

- Może i są silni ale są wśród nich również słabe umysły, gdyby dać mi czas może udałoby się złowić jakąś duszę w celu przekonania jej do jedynej słusznej sprawy...- powiedział z lekkim rozmarzeniem Magos, przypominając sobie próby ingerencji w myśli jednego z żołnierzy wroga.
Po jego słowach, obaj, w jednej chwili poczuli znane im "mrowienie" w skroniach.

- Wycofaj moje dzieci z pola walki Primusie Zakss. Osiągnęliśmy cel który założyłeś, spisałeś się wyśmienicie. Wycofaj nasze wojsko, już wystarczająco dużo utraciliśmy na dziś biomasy.

Telepatyczna wiadomość zawsze pozostawiała delikatny ból w głowie odbiorcy. Zakss wypracował sobie sposób jak się pozbyć tego dyskomfortu, nacieranie skroni zawsze pomagało.

- Czy Patriarcha powinien komunikować się z nami gdy znajdujemy się tak blisko wroga? - zadał pytanie Zakss - Mieliśmy informacje o psioniku przeciwnika.

- Nasz Ojciec, Imperator, znajduje się w ukrytej świątyni, z której to rozpocznie na dniach ceremonię Wezwania Gwiezdnych Dzieci. Poza tym potrafi izolować swój przekaz, ludzcy psionicy nie są nawet w połowie tak silni jako On. Powinieneś to wiedzieć "Wujku" Istvanie. - zachichotał Magos.

sobota, 4 marca 2023

Spacer po wiosce... w Zonie.

 

 

 Zona Alfa!

 

- Skiper dostał!!! - wykrzyczał przez radio Doc.
    Głośna kanonada z kilku sztuk broni automatycznej rozbrzmiewała jeszcze w jego
    uszach. Do tej chwili Zona była cicha i jakby uśpiona, można było wręcz odnieść wrażenie że jest to normalne miejsce pogrążone w spokoju jesiennego dnia.
- Widzę cel, scavengers, na "dwunastej", chyba czterech. Angażuje. - krótkie komendy Crowbar'a wypełniły kanał, na którym operowała cała drużna.
    Po kilku sekundach, rozszedł się huk wybuch ręcznego granatu, po którym słyszalny był szczęk strzelby. Crowbar, nie szczędził śrutu, który penetrował zarośla z których doszedł ich ostrzał zasadzki.
- Zmieniam pozycje, angażuje! - warknął dojrzałym głosem Jim.
    Jego stary M1 Garand miał już swoje lata ale Jim, będąc równie starym wiarusem, wiedział jak dbać o swoją broń. Wielu, widząc jego dokonania, uważało że Jim nie potrzebuje żadnej optyki na swojej broni. Jednak sam strzelec, dokonał customowego montażu małej lunety, bo jak sam stwierdził "...już nie to oko co kiedyś."
    Dwa strzały pozwoliły mu wyeliminować ostatniego scavengera.
- Czysto, dorwaliśmy wszystkich. Co z dowódcą? - zapytał Crowbar.
- Odcięło mu "prąd", dostał w kamizelkę i w lewe ramię, już go składam. - uspokoił wszystkich Doc.
- OK Jim, podejdę w te zarośla, może bronili czegoś wartościowego pilnuj mi tyłka - zakomunikował Crowbar.
- Copy.
    Rana postrzałowa dowódcy okazała się nie groźnym postrzałem. Staza i opatrunki na ranę powinny ustabilizować pacjenta. Doc, na ocucenie, podstawił pod nos rannego ampułkę z solami trzeźwiącymi. Lider zespołu, momentalnie wzdrygnął się i skomentował sytuacje.
- Doc, do jasnej cholery, myślałem że uczyli Cię na kursach o higienie, cuchniesz jak osioł!
- Witam ponownie Skiper, osobiście myślałem że już po Tobie.
- Chciałbyś, pamiętaj że to ja wypłacam Ci pensje. Status?
- Crowbar z Jim'em wyeliminowali zasadzkę. Zabezpieczają teren. Wygląda na zwykłych bandytów
- Crow', tu Twój prawie "były" dowódca. Jak to wygląd?
    Po chwili na kanale, po kilku radiowych trzaskach, można było usłyszeć meldunek zespołowego inżyniera.
- Cztery trupy Skiper, "zwyklaki". Stara broń, nie warta targania do bazy. Za to znalazłem plecak, chyba jakiegoś stalker'a. Nic szczególnego poza kilkoma "stówkami" gotówki.
    Dowódca wsłuchiwał się w raport, będąc nadal opatrywanym przez Doc'a, gdy nad wioską rozniósł się przeraźliwy zwierzęcy wrzask. Razem z Doc'iem, w jednej chwili, unieśli swoją broń w kierunku z którego dochodziły ich te nienaturalne dźwięki.
    W chwili gdy lider podniósł lewą rękę do broni, przeszył go okropny ból a ręka jakby wiedziona swoim własnym umysłem odmówiła posłuszeństwa i opadła wzdłuż ciała.
- Jasna cholera! - sykną z bólu dowódca.
- Spokojnie z tą ręką Skiper, musimy założyć temblak i jakieś usztywnienie.
    Do przeraźliwego wrzasku doszły pojedyncze strzały dochodzące z północnej części wioski.
- Spokojne, mierzone strzały. Raczej nie brzmi to jak szalona kanonada bandytów. Może to Juri ze swoją ekipą? - dopytał przez radio Jim.
- Możliwe, mieliśmy wspierać się wzajemnie ale myślałem, że miał wejść do wioski od wschodu. - odpowiedział Doc.
    Kolejne wystrzały przeplatały się z wrzaskami i rykiem czegoś co nie mogło być naturalnym tworem, nikt tego nie powiedział ale wszyscy pomyśleli to samo - mutant.
- Cokolwiek to jest miejmy nadzieję, że Juri sobie poradzi - dorzucił Crowbar.
    Po kolejnej minucie strzały ucichły.
    Oddział przeformował się, na małym wzniesieniu. Dowódca z opatrunkiem na ręku wskazał swoim karabinem, trzymanym w prawej dłoni, miejsce obok starej chaty u podnóża wzniesienia.
- Anomalia.
    Cały oddział wszedł w automatyczny tryb ostrożności, bo z anomaliami nigdy nie wiadomo. Czasami pójdzie gładko, czasami trzeba się napocić a czasami obejść się smakiem. Wiadomo na pewno to, że artefakty z anomalii to często gruby bonus ze sprzedaży na czarnym rynku.
- Doc, dasz radę to sprawdzić?
    Lekarz, zaczął przyglądać się lepiej miejscu wskazanym przez lidera. Po dłuższej chwili i kilku próbach, zrobił to co zawsze robi się w takiej sytuacji. Sięgnął do kieszeni po starą śrubę i rzucił w anomalie. W momencie, w którym śruba doleciała w okolicę kilku metrów od centrum anomalii, rozbrzmiał jakby przytłumiony trzask bicza. W tej samej chwili śruba zniknęła i pojawiła się powtórnie kreśląc nowy łuk skierowany w innym kierunku niż pierwotny.
- Teleport. - zameldował Doc - Podchodzę.
    Doc, powoli, ostrożnie stawiając krok za krokiem zbliżył się do anomalii. W centrum, znajdował się, lśniący jaskrawym żółtym światłem, podłużny kamień. Lekarz wyciągnął dłoń, chwycił kamień ale nie na tyle pewnie aby go podnieść. Trofeum wypadło mu z dłoni i upadło ponownie na ziemię. W tym samym momencie, gdy kamień upadł, wszyscy usłyszeli stłumiony trzask bicza. Doc zniknął...
    Trwało to ułamek sekundy, każdy kto to widział zdarzył rozdziawić usta w grymasie zdziwienia pomieszanego z przerażeniem. Doc pojawił się 5 metrów od amonali zaraz obok dowódcy.
    Stał w tej samej pozycji, w której doszło do "teleportacji", jakby zamrożony - choć bardziej ze strachu niż z efektu anomalii.
- Fuck! - wydobył z siebie po chwili.
    Dowódca ostrożnie przerażał mu się dokładnie i zapytał.
- Jesteś... cały?!
- Nie wiem... - odparł lekarz - chce mi się rzygać.
    Mówiąc to, zaczął obmacywać się, tak jakby chciał upewnić się że wszystko jest na swoim miejscu, na końcu sprawdził krocze.
- Amator... - dało się słyszeć z kierunku w którym stał strzelec wyborowy.
- Chyba tak ale mam w dupie ten kamień nie podchodzę do niego.
    Lider spojrzał w stronę Jim'a eksponując swoją ranną rękę.
    Jim westchnął i przeklną pod nosem tak aby nikt nie usłyszał.
    Zmierzył wzrokiem teren wokół anomalii i dość pewnym krokiem podszedł do kamienia. Złapał go dwiema rękami i ostrożnie wycofał się poza obszar oddziaływania.
- Widziałem już coś takiego, będzie za to z 4-5 tysiąca.
- Dobra, chowaj to do pojemnika - zwrócił się do niego dowódca - Crowbar, sprawdź tą ciężarówkę, to w niej ma być radio, które mamy wyciągnąć.
    Crowbar, przytaknął i przechodząc obok lekarza poklepał go po plecach. Ten wzdrygnął się jakby bał się, że zaraz się rozpadnie.
    Kierując się na drogę, podszedł do niej od strony paki. Ostrożnie zwolnił zamek ale nie zdołał chwycić kalpy, która z hukiem opadła a z auta wysypało się stado wielkich szczurów. Żołnierz momentalnie odskoczył, otwierając ogień pod nogi. W tym momencie sam Doc otrzeźwiał już na tyle aby wesprzeć go ogniem swojej broni.
    Po krótkim kontrolowanym ostrzale, stado rozbiegło się w różne strony.
- Wszystko ok? - zapytał z nieukrywanym uśmieszkiem Doc.
    Crowbar jako formę odpowiedzi wybrał uniwersalny gest języka migowego, wysunięty do góry środkowy palec. Wskakując na "pakę", poinformował że zabiera się za wymontowanie radia, które faktycznie tam było.
    Dowódca, krótkimi komendami rozesłał pozostałą dwójkę na nowe pozycje, samemu pozostając na wzniesieniu. Wiedział, że w obecnym stanie i tak nie przyda się w pierwszej linii.
    Doc, wyminął ciężarówkę od przodu i podszedł do siatki przy drodze po jej drugiej stronie.
- Kontakt, zombie! Widzę też stalkerów, to chyba faktycznie ekipa Juri'ego. Angażują zombiaki.
    W akompaniamencie do jego komunikatu, odezwała się broń stalkerów z zaprzyjaźnionej ekipy.
- Dobra, mamy to - zameldował Crowbar - wracamy?
- Nie, to tylko jedno radio. Musimy wyciągnąć jeszcze jedno i dodatkowo elektronikę z masztu przekaźnikowego. Musimy z tego patrolu wyciągnąć ile się da. Jim, zajmij pozycję na południe od kolejnego wozu i osłaniaj Doc'a który sprawdzi auto.
    Lekarz upewnił się, że Jim zajął odpowiednią pozycje, po czym zbliżył się do ciężarówki. Z wozu dochodził go dziwny dźwięk, którego nie był w stanie zidentyfikować. Mlaskanie połączone z rozrywaniem materiału... na pewno nic dobrego.
    Gestem wskazał pozostałym aby przygotowali się do akcji. Pokonując ostatnie metry naprężył wszystkie mięśnie aby być gotowym na wszystko co znajdzie w środku. Spotkali dziś bandytów, szczury, zombie... a nawet został przeteleportowany. To ostatnie, jako myśl, jeszcze rezonowała w jego głowie a dokładniej, gdzie się znajdował kiedy na ułamek sekundy zniknął z tego świata. Czy wrócił jako ta sama osoba? Jako ten sam Doc, którego wszyscy znają. Stwierdził, że będzie musiał obserwować siebie przez kilka dni aby się upewnić ale ten pomysł jeszcze bardziej namieszał mu w głowie, bo jeśli nie jest sobą to jak ma stwierdzić że nie jest "starym" Doc'kiem.
    Z tego zapętlenia kolejnymi absurdalnymi myślami i pomysłami wyrwał go szorstki komentarz Jim'a.
- Czekamy panienko...
    Lekarz, potrząsnął głową, jakby to miało oczyścić jego umysł z kolejnych wizji i teorii o podróżach w czasoprzestrzeni. Sięgnął po połę plandeki i podniósł ją zaglądając do środka. W ciężarowce panował mrok więc poświecił latarką zamontowaną na jego karabinie szturmowym.
    W jednej chwili, to co zobaczył, rzuciło się na niego. Intuicyjnie odskoczył do tyłu na ziemie a zaraz po tym poczuł na sobie ciosy stworzeń, które skoczyły zaraz za nim.
- Ghule! - krzyknął Jim równocześnie składając się do strzału.
    Trzy serie, po dwa strzały, nastąpiły jedna po drugiej. Następstwem ich były trzy upadające ciała przerażających Ghuli, stworów kierowanych zwierzęcym instynktem zabijania. Po ostatniej serii, pomimo całego zgiełku jaki powstał, dało się słyszeć wyraźne i charakterystyczne "PING" oznaczające wyskakujący klip z broni Jim'a. Strzelec od razu sięgnął do zasobnika po nowy klip z nabojami, wiedział ze musi się śpieszyć bo Ghule to przerażające stwory chcące jak najszybciej zacząć pożerać swoją ofiarę, Doc nie miał dużo czasu.
    Huk trzech strzałów rozległ się nad wsią. Każdy kto przebywa w Zonie wystarczająco długo, rozpozna ten typ dźwięku, Ak-47. Z trzech strzałów, dwa dopadają ostatniego Ghula, którego martwe cielsko zwala się na swoją niedoszłą ofiarę.
    Crowbar, który dopiero zajął odpowiednią pozycje krzyknął
- Czysto!
    Lekarz, zrzucił z siebie cuchnące cielsko padlinożercy i zaczął stawać powoli na nogi. W trakcie zbierania się z ziemi jego PTT zablokował się w pozycji "On", każdy członek zespołu mógł usłyszeć jego sapanie i komentarz do całej sytuacji
- Fuck me in the ass and call me stupid...
    Zaraz po tym zorientował się, ze nadaje i gestem podniesionego kciuka dał znać, ze jest cały.
- Chyba Juri zarobił u ciebie flaszkę dobrej wódki. - skomentował Crowbar wskazując głową drugą stronę drogi gdzie stała zakapturzona postać w masce pgaz.
- Jeśli Juri dostanie jedną butelkę to ja domagam się trzech! - szybko dorzucił Jim.
- Spoko Jim, masz u mnie trzy butelki, nawet je razem z tobą wypije. - odpowiedział Doc, machając dowódcy drugiej drużyny stalkerów w geście podziękowania.
    W tym momencie przez niebo przetoczył się głośny, przeciągły pomruk po którym nastąpił jaskrawo niebieski rozbłysk. Nie był to grzmot burzy, to Zona dawała znać o swoim "humorze". Niektórzy wierzą, że ingerencja w Zone to nie jest dobry pomysł i że Zona tego "nie lubi". Tak jakby zabijanie mutantów, zombie i ghuli ją denerwowało.
- Dobra chłopcy, wymontujmy radio z tej ciężarówki i wracamy. - nadał przez radio lider.
- A co z nadajnikiem na maszcie? Jest tu zaraz obok. - zapytał Crowbar
- Widząc jak nam idzie lepiej nie przeginajmy ze szczęściem naszego poczciwego lekarza. Dam znać Juri'emu, że się wycofujemy. Jak chce to ogarnie nadajnik na maszcie ze swoją ekipą. Poza tym drętwieje mi co raz bardziej lewa ręka i nie chce ryzykować nocki w Zonie w takim stanie.




    









czwartek, 24 marca 2022

In Emperor we trust.

Aktywność taka, że emocja jak na grzybach ale cóż poradzić. Krótka wrzutka z pierwszej bitwy z kampanii w W40k. Mój Genestealer Cult kontra zakon sukcesorski Blood Angels dobrego kolegi Michała. Plany na kampanię ciekawe i ambitne a przeciwnik doświadczony. Niemniej jednak chodzi o dobrą zabawę i opowiedzenie ciekawej historii a nie o wynik, poza tym i tak już wygrałem bo Gwiezdne Dzieci już lecą. ;)  

 

Szare ściany z plastobetonu oddawały idealnie surowy styl imperialnych umocnień PDF. Wąskie korytarze, często załamujące się dla łatwiejszej obrony pod kątem prostym, oświetlone rzadko rozmieszczonymi lampami, przypominały bardziej katakumby niż miejsce mające zapewnić ochronę przed wrogiem. Duszne powietrze również wskazywało na skąpą wentylację a może był to jeszcze zapach rzezi jaka odbyła się wewnątrz umocnień. 

Wysoka, barczysta postać, pewnie pokonywała kolejne załomy korytarza mijając tu i ówdzie groteskowe malowidła na ścianach. Malowidła najczęściej przedstawiały symbol powstania przeciwko tyranii Imperium, często były to również wulgarne hasła mające jeszcze bardziej umocnić wiarę w jedynego słusznego Czterorękiego Imperatora. Spostrzegawcze oko mogło dostrzec, iż "farbą" była najczęściej ludzka krew. 

Ciężki płaszcz postaci przy jednym z załomów otarł się o leżące pod ścianą zwłoki żołnierza PDF, ciało naznaczone było licznymi głębokimi cięciami wskazującymi raczej na bolesną śmierć, októrej również świadczył przerażający grymas twarzy. Zbliżając się do masywnych drzwi, które były znacznie lepiej oświetlone, dopiero teraz można było dostrzec, że za postacią podąża kolejna, zakapturzona, smukła i wysoka. Para przeszła przez drzwi prowadzące do dużego pomieszczenia, utrzymywanego w półmroku z powodu licznych uszkodzeń oświetlenia, które uszkodzone zostało jakimś ładunkiem wybuchowym lub granatem Pomimo tego po całym pomieszczeniu rozpościerała się blada, zielonkawa poświata. Liczne imperialne insygnia takie jak imperialna aquila, zostały zniszczone, zbezczeszczone lub wręcz wydrapane ze ścian. Taki był rozkaz samego Patriarchy, zniszczyć wszelkie symbole okupanta tak aby na jego zgliszczach wyrósł nowy ład, oczekujący... 

Zielona poświata swoje źródło miała w lewitującym dysku, który był interaktywną mapą taktyczną, obsługiwaną przez strategów Kultu. Uzbrojona w wiele manipulatorów i kontrolek, pozwalała w formie hologramu na obserwowanie licznych bitew w czasie praktycznie rzeczywistym. Nexos stojący obok niej wydawał kolejne rozkazy przez swoją przenośną radiostację. Para nowo przybyłych podeszła pewnym krokiem do stanowiska. 

- Jaki wynik starcia z wrogiem? - zapytała barczysta postać, będąc jeszcze daleko za plecami Nexos'a

Bez obracania się, bez żadnych zbędnych ruchów czy salutów Nexos pewnym głosem odpowiedział.

- Wróg poniósł dotkliwe straty, w tym w kadrze dowódczej.

- Czy udało się kolejny raz zwieść wroga? - dopytywała postać

Delikatny grymas na twarzy noszącej widoczne znamiona genetycznych mutacji, pomimo bycia twarzą czwartego pokolenia, mogłyby zdradzić iż Nexos nie chciał odpowiadać na to pytanie. Niemniej jednak cały ten plany był jego tworem, wszak wymyślił go dla dobra Primusa. Tego Primusa, który właśnie chciał się dowiedzieć jaki wynik osiągnął fortel stratega.

- Pomimo wspaniałej i oddanej postawy naszych sił, zostaliśmy rozbici. Ocalały tylko Ridgerunnery i Locus przypisany do misji. - odpowiedział szybko, głośnym i wyraźnym tonem zdradzającym iż nie obawia się konsekwencji i nadal wierzy w swój plan - No i oczywiście Kelermorph, który to w pojedynkę ustrzelił konsyliarza najeźdźcy!

- On zawsze wraca, poobijany ale wraca. - odezwała się delikatnym lecz niosącym w sobie zabójczą nutę smukła wysoka postać podążająca za Primusem.

Generał Kultu delikatnie obejrzał się na swoją towarzyszkę. Mara Jade, szczupła kobieta była jego osobistym ochroniarzem, jednym z najlepszych w swoim fachu. Nie był zwolennikiem tego rozwiązania, nie lubił pokazywać się z nią przy swoim boku, miał wrażenie że w oczach swoich żołnierzy czyni go to słabym, nie potrafiącym obronić się samemu. Któż może jednak sprzeciwić się Jego woli...

Nexos odwrócił się od swojej konsoli, utraciwszy zielonkawą poświatę rzucaną przez hologram sprawiło to że jego twarz nabrała bardziej ludzkiego koloru. Skłonił się kolejno swoim gościom.

- Zask Valka, miło cię znowu zobaczyć. - zwrócił się do Primusa.

- Ciebie również Hollum. - odpowiedział krótko Zask.

Valka oczywiście urodzony w trzeciej generacji, przed powstaniem zajmował się układaniem kolejnych planów przejęcia planety. W gronie mu podobnych przeprowadzał liczne symulacje kolejnych etapów powstania. Przechwytywanie całych arsenałów czy garnizonów PDF lub zniszczenie ich jeśli nie uda się przekonać ich do jedynej słusznej sprawy. Strategiczne lokowanie agentów Kultu w kolejnych instytucjach obronnych jak i administracyjnych planety. Marzył mu się gubernator planety będącym jego agentem, niestety Galim Taduk, okazał się pionem nie do ruszenia a tym bardziej do przekonania a jego droga osobista ochrona pozwoliła mu przetrwać kilka prób zamachów. W dniu powstania Zask osobiście pofatygował się do gubernatora aby bo zdymisjonować ze stanowiska. 

- Zatem, jak teraz wygląda sytuacja? - zadał pytanie Zask wpatrując się w hologram na konsoli do której ostrożnie podszedł.

- Hmm.. - zaczął nieśmiało Nexos - porażka nadal daje nam przewagę, Obiekt 313 został zniszczony ale dzięki temu najeźdźca uważa, że Cię zgładził i przez jakiś czas nie będzie Cię szukał. 

- Zgadza się ale tu nie chodzi o moje bezpieczeństwo! Zgodziłem się na ten fortel aby odwrócić ich uwagę od Niego. To On jest najważniejszy a teraz te diabły zaczną szukać naszego Patriarchy!!! - wykrzyczane ostatnie słowa rozbrzmiały dziwnym echem po sali w głębokim bunkrze PDF. 

W trakcie nerwowej wypowiedzi Valka uderzył swoją, uzbrojoną w metalowe szpony, dłonią w konsole Nexosa. Dokładnie w miejsce gdzie widniał na niej imperialny orzeł, dodając na nim kolejne głębokie zadrapanie. Cała konsola, utrzymywana w powietrzu przy pomocy małego generatora repulsywnego, zachwiała się i delikatnie zdryfowała w bok aby po chwili delikatnie powrócić w pobliże stratega.

- W trakcie potyczki, zginął również Kapelan tych diabłów! - rzucił lekko wystraszony Hollum, tak jakby chciał coś dać Primusowi aby ten spojrzał na niego bardziej przychylnym okiem.

- To na pewno jest mocny cios w serce naszego wroga. Z archiwów do jakich mieliśmy dostęp przed powstaniem i również po, wiemy jak ważna to postać dla naszego przeciwnika. Według naszych zwiadowców jego ciało została co prawda zabrane z pola bitwy, tak jak pozostałe ofiary naszych wojsk ale zakładam ze już go nie zobaczymy. Chyba że włożą jego ciało do tych swoich wielkich chodzących metalowych sarkofagów - tłumaczył dalej Nexos.

- Może i tak ale wiem również, że te demony Diabła potrafią leczyć wszelkie, nawet najgłębsze rany więc możesz nie mieć do końca racji drogi Hollumie - wyjaśnił Primus - co zawiodło?

- Bitwa toczyła się po naszej myśli, niszczyliśmy kolejne zastępy wroga z ogromnym poświęceniem, wielu naszych braci i sióstr poniosło śmierć ale ich biomasa nie pójdzie na marne. Wyeliminowanie kapelana, wzbudziło w przeciwnikach ogromy impuls, nie widziałem czegoś takiego nigdy. PDF uciekał kiedy nasz Sanctus zabijał oficera dowodzącego danym bunkrem czy sektorem okopów. W przypadku demonów, okazało się to tylko katalizatorem do większego wysiłku i determinacji. Z archiwów wiemy, że oddział wroga który przechylił szalę to wojownicy z ich pierwszej kompanii, zakuci w pradawne zbroje zwane Terminatorami - przedstawił w skrócie strateg.

Zask Valka, wziął głęboki oddech, odprężył się i skupił w swoim własnym umyśle, szukając i nasłuchując czy przemawia do niego On. Zawsze świadomość Jego obecności w swojej głowie uspokajała go, była nienamacalnym lecz nadal dowodem na Jego boskość i pomimo ogromnej wiary Zaska była dla niego latarnią wskazującą cel. 

Patriarcha czuwa nad wszystkim, omiata swoją mocą całą planetę, "przemawia" do swoich wyznawców lecz nie teraz. Głęboko ukryty, w pełnym skupieniu, używając całej swojej potęgi psionicznej... Nawołuje. Wzywa i wskazuje drogę do tej planety, znajdującej się na południowe krawędzi Imperium Nihilus

- Wydaj rozkaz dla naszego Biophagus, niech przygotuje kolejnego sobowtóra - nakazał Zask - musimy zwiększyć aktywność w sektorach, gdzie wróg przejął kontrolę lub gdzie próbuje zająć przyczółek. Wzrost naszej aktywności odciągnie wroga od szukania naszego Patriarchy.

- Biophagus, już pracuje nad kolejnym Obiektem, poleciłem mu to od razu po otrzymaniu raportu z bitwy - odpowiedział Hollum.

- Jesteś pewny siebie - Mara skomentowała ostatnią wypowiedź stratega.

Nexos spojrzał na ochraniarza. Szczupła postać nie wyglądała na kogoś kto jest w stanie pokonać takie demony z jakimi przyszło im się zmierzyć ale Hollum wiedział kim ona jest. Zabójcą, kryjącą pod swoim płaszczem ostrza, w których władaniu jest wirtuozem.

- W trakcie obrony Naszej planety każdy musi być pewny tego co robi... złotko -  odpowiedział parskliwie. 

Mara Jade zmierzyła go swoimi wielkimi drapieżnymi oczami i szybko oceniła, że dekapitacja swojego rozmówcy zajęłaby jej nie całą sekundę i jedno cięcie. I na tym poprzestała.

Zask z rozbawieniem oglądał całą to sytuacje, która ewidentnie poprawiła mu humor i choć na chwilę odciągnęła jego umysł w poszukiwaniu kontaktu z Patriarchą.

- Przestańcie skakać sobie do gardeł, mamy planetę do uratowania przed demonami wielkiego uzurpatora. Według archiwów podbił i zniewolił wiele światów ale My wyzwoliliśmy się z pod jego buta. Pokonaliśmy jego armię. Zabiliśmy kapłanów i dowódców. Zniszczyliśmy jego świątynie a teraz pokonamy jego demony. Nasz planeta pozostanie poza jego władzą.

Planeta Warsh44






Pozdrawiam. :)

środa, 17 lutego 2021

Demony wojny według Goi

 Edgar Deschanel był wściekły, jak to możliwe że Hiszpanie byli na tyle bezczelni aby w biały dzień zaatakować areszt w którym przetrzymywany był hiszpański oficer schywtany w poprzeniej potyczce. Dodatkowo poprzez błędne informacje, oddział porucznika został skierowany w inną część miasta co spowodowało przybyciem na miejsce praktycznie na koniec bitwy.

Porucznik Deschanel, wjechał konno na skrzyżowanie dróg przy skraju miasteczka, tam grenadierzy opatrywali rannych a przy skraju drogi porucznik zauważył ciała dwóch poległych francuskich żołnierzy ułożonych z szacunkiem obok siebie. Edgar podążył wzrokiem wzdłuż drogi wychodzącej poza miasto, gdzie dostrzegł lekką piechotę sierżanta Rigala, która to sprawdzała poległych hiszpańskich konnych.
Porucznik skierował swojego wierzchowca w tamtym kierunku.

Sierżant Rigal jako bardzo postawny mężczyzna od razu rzucał się w oczy, dodatkowo uwagę przykuwał fakt że szarpie i popycha niskiego mężczyznę w dojrzałym wieku.

- Rigal! Co tu się dzieje? Dlaczego zostałem poinformowany że wróg atakuje zachodnią część miasta? - krzyknął na podwładnego porucznik.

 Sierżant leniwie zasalutował na widok oficera.
 
- Panie poruczniku, atak był nagły i trzeba było szybko reagować, nie mogłem wysłać nikogo z moich ludzi - zrobił krótką pauzę spoglądając na pobliską małą winnicę po czym dodał -  i wysłałem Marikę tą małą diablicę co handluje czerstwym chlebem i zepsutymi jabłkami. Powiedziałem jej dokładnie że atak idzie od wschodu, na areszt! - podkreślił Rigal.

- Nie można ufać lokalnej ludności, nie zdobyliśmy ich zaufania i nie możemy opierać swoich działań o ich pomoc, zrozumiano sierżancie?

- Taa jest, Panie poruczniku.

- Co z przeciwnikiem? - zapytał Deschanel.

- Ci poganiacze krów wycofali się jak tylko wyciągnęli jeńca. Kapral i jego ludzie z aresztu szybko się zwinęli, w środku leżą trzy trupy naszych. Za wycofującymi się Hiszpanami wysłałem kaprala Gleve z jego lekką piechotą. - zameldował sierżant.

- Pewnie szybko uciekną w góry ale to dobra decyzja, może nasi ustrzelą jeszce kilku - pochwalił sierżanta.

Rigal nie wiedział jak na taką pochwałę zareagować, chwalony i awansowany już był ale ta pochwała z ust tak marnego porucznika była mu mocno nie w smak.

- A co to za zamieszanie tutaj? Kto to jest - Edgar wskazał na cywila, którego popychał Rigal.

- To szpieg, Panie poruczniku, będziemy go wieszać - zameldował posłusznie i dodatkowo z nie ukrywaną satysfakcją Rigal.

- Szpieg? A skąd wiesz że to szpieg sierżancie? - zapytał porucznik.

- Ma szpiegowskie notatki, poruczniku a jeden z moich ludzi zarzeka się że widział go pod Trevello.

Rigal skinął na jednego ze swoich ludzi a ten podał skórzaną teczkę z plikami kartek. Deschanel schylił się aby przejąć teczkę od woltyżera i zaczął ją przeglądać, kartka po kartce. Po chwili na jego twarzy pojawił się delikatny grymas politowania, po czym zwrócił się do sierżanta.

- To tylko szkice i rysunki, nic tu nie wskazuje że ten człowiek to szpieg - wskazał kartkami na cywila.

Człowiek, który był oskarżony o szpiegostwo, był niskim mężczyzną z widoczną małą nadwagą, ubranym był całkiem schludnie a na głowie miał wysoki kapelusz z wielką klamrą. Cały czas spoglądał przestraszony w ziemię a pod jego lewym okiem zaczynał formować się rumień, zapewne prezent od sierżanta.

- Kim jesteś człowieku? - zwrócił się do jeńca porucznik.

- Jestem artystą, robię szkice do mojego projektu. - odparł nieśmiało cywil.

- Widzisz Rigal, artysta, nie szpieg - zaśmiał się porucznik.

- Taa, Panie poruczniku, choć nigdy nie słyszałem o szpiegu który się przyznał że jest szpiegiem - odparł sierżant.

- To prawda ale ja nie słyszałem nigdy o szpiegu który miałby taki talent - odparł porucznik, po czym pochylił się nad rysunkami kolejny raz.

Były to surowe szkice, malowane szybko, tak jakby artysta chciał zachować każdą chwilę z potyczki której był świadkiem. Znalazł w szkicach obronę skrzyżowania przez francuskich grenadierów, którzy zasypywani salwami przez Hiszpanów szykowali się do przyjęcia szarży kawalerii. Na kolejnych kartach porucznik dostrzegł lekką piechotę ostrzeliwującą z flanki formację konnych. Na rysunku widać było popłoch jaki wprowadziło to w szeregi konnych.

- Ładna kreska i mam Pan szybkie oko, tyle szczegółów w tak krótkim czasie - zwrócił się do cywila porucznik - sam ostatnio zakończyłem korespondencyjny kurs rysunku i szermier... - tu nagle przerwał zdając sobie sprawę że powiedział odrobinę za dużo. Nie chciał aby jego ludzie wiedzieli że marny z niego żołnierz.

Pauzę przerwało głośne pierdnięcie jednego z woltyżerów, który właśnie dojadał jabłko z pobliskiej jabłoni. Sierżant Rigal uśmiechnął się a porucznik nie był pewny czy jego podwładny śmieje się z gazów swojego piechura czy z korespondencyjnego kursy fechtunku swojego przełożonego. Oficer wrócił do wertowania prac artysty. Na jednej z ostatnich kartek, dostrzegł małą winnicę ostrzeliwaną przez oddział fizilieros i lekką piechotę Hiszpanów. Na rysunku, w winnicy, stał oddział sierżanta Rigala, poznał go po dużej sylwetce. Szkic aż bił po oczach odwagą i heroizmem, którą musieli wykazać się francuzi aby nie dać się złamać morderczym salwom.
Porucznik podniósł wzrok na Rigala i jego ludzi, dopiero teraz dostrzegł że coś jest nie tak i był za to na siebie zły.

- Gdzie reszta Twoich ludzi Rigal? - zapytał Edgar.

Sierżant ponurym wzrokiem spojrzał w stronę winnicy, po czym splunął na ziemię i powiedział.

- Leżą tam, te obdartusy dały nam dziś popalić... Panie poruczniku.

W głosie sierżanta nie było smutku i żalu, tylko gniew. Gniew na Hiszpanów, gniew na porucznika i gniew na całą kampanię, która miała być przecież taka wspaniała i przyjemna.

- Zabrakło nam wsparcia, Panie poruczniku - dodał z nieukrywanym wyrzutem.

- Tak, niestety tak bywa kiedy zaczynasz ufać lokalnej społeczności aby przekazywała ważne informacje, sierżancie - odpowiedział porucznik, kładąc nacisk na słowo określające rangę swojego rozmówcy.

Przekręcając się na koniu w stronę jeńca, porucznik zapytał.

- Jak Cię zwą?

- Francisco, Panie oficerze, Francisco Goya - odparł cywil.

- Goya? - zamyślił się Deschanel - nie znam Pana jako artysty, zapewne jeszcze nie miał Pan swoich "pięciu minut". Musi Pan jeszcze popracować nad swoim warsztatem a dokładnie nad perspektywą. Na tym rysunku sierżant Rigal jest za wysoki - wskazał ostatni szkic przedstawiający dzielną postawę lekkiej piechoty.

- Dobrze, Panie oficerze - odparł zmieszany artysta.

- Rigal, wypuście tego człowieka i oddajcie mu jego prace, ewidentnie nie jest szpiegiem tylko artystą kronikującym postępy w naszej kampanii - zwrócił się do podwładnego oficer oddając mu teczkę.

Sierżant ponownie splunął wykazując tym samym swoją dezaprobatę, miał przeczucie że porucznik się myli ale nie mógł nic na to poradzić.

- Taa jest, Panie poruczniku - potwierdził rozkaz odbierając teczkę z rąk oficera, po czym rzucił ją obok artysty. Ten, podnosząc ją z ziemi, dostał siarczystego kopniaka od sierżanta.

- Sierżncie Rigal, upominam Cię, że to jest cywil i należy traktować go z szacunkiem! Mamy zdobyć ich serca i umysły aby chcieli z nami współpracować - skarcił sierżanta.

- Taa jest, Panie poruczniku, serca i umysły.

W tym momencie artysta podniósł nieśmiało jedną rękę w górę a drugą rozmasowywał miejsce kopniaka, po czym zwrócił się do oficera.

- Przepraszam Panie oficerze, czy mogę zadać Panu pytanie?

- Proszę bardzo, Panie Goya.

- Czy lubi Pan prażone kasztany?

- Cóż za pytanie?! Nie jestem entuzjastą ale jadam - odparł zaskoczony Deschanel.

- Słyszałem że najlepsze są w Paryżu na placu... - w tym momencie leżący obok koń, który wcześniej wyglądał na martwego zarżał głośno i zaczął wierzgać kopytami nie mogąc wstać.

Ranne zwierzę zaczęło rzucać się w amoku wprowadzając spory zamęt. Koń zaczął broczyć z paszczy czerwoną pianę, która świadczyła o ranie w płucach. Cała ta sytuacja spłoszyła i tak już zestresowanego trupami konia porucznika. Koń pod oficerem stanął dęba ale jeździec szybko go uspokoił.

- Rigal, do cholery wiesz dobrze żeby dobijać konie aby się nie męczyły - ryknął oficer.

- Taa jest, poruczniku, konie dobijemy bo tylko ich jest żal.

Edgar Deschanel, rozejrzał się dookoła i zobaczył że domniemany szpieg-artysta już zaczął oddalać się w stronę miasteczka, przez myśl oficera przemknęła myśl, co ten cały Goya miał na myśli pytając go o te prażone kasztany ale zaraz próbę rozwikłania tej zagadki oficer zrzucił do stosu innych dziwnych sytuacji jakie spotkały go w tym niebezpiecznym kraju.
Oficer spojrzał jeszcze na sierżanta, który podniósł z martwego ciała jednego z jeźdźców pistolet aby dobić konia. Naciśnięty spusty spowodował zapalenie się prochu w panewce ale nie w samej lufie broni.

- Tandeta, jak wszystko w tym kraju - przeklął sierżant odrzucając wadliwą broń.

środa, 10 lutego 2021

Sharp Practice!

 

Misja, która miała na celu schwytanie hiszpańskiego szpiega, miała być prostym pokazem siły. Należało wejść do miasteczka Trevello, przeszukać kilka domów, rozbić parę głów i wrócić do garnizonu ze szpiegiem uwiązanym do powroza.
Niestety, jak zawsze w tym cholernym kraju, nigdy nic nie jest proste - pomyślał sierżant Rigal. Od ośmiu lat służył we francuskiej armii a od trzech prowadził do boju swoich woltyżerów. Kiedy przyszły rozkazy o wymarszu do słonecznej Hiszpanii, wszyscy w jego pułku wiwatowali, bo cóż może być lepszego od ciepłego słońca i gorących dziewczyn, które zostaną "uwolnione" z rąk tych parszywych poganiaczy kóz i bydła. Rzeczywistość okazała się zgoła inna, nikt nie chciał tu Francuzów a wyrazem tego był ciągły opór na każdym kroku a w przypadku Trevello nie miało być inaczej.
Podejście do miasta odbyło się dość sprawnie, drogą do centrum podążały kolumny dwóch grup grenadierów a tuż za nimi trzy grupy fizylierów. Grupa woltyżerów Rigal'a wraz z kolejną miały wejść do miasta z prawej flanki. 
 
- Dalej chłopcy, musimy doskoczyć do zabudowań zanim te pastuchy zorientują się o co nam chodzi! - poganiał swoich ludzi Rigal
 
W tym momencie z centrum miasta odezwała się pierwsza salwa bitwy. Jak się później miało okazać to hiszpańscy fizilieros zajęli wschodnią część rynku miejskiego a za cel obrali sobie kolumnę grenadierów, którzy nie ustępowali w swoim marszu. Rigal zdawał sobie sprawę, ze zapewne i on sam stanie się celem ataku, miał nosa do takich spraw. I tym razem jego instynkt go nie zawiódł, choć miał nadzieję, że stanie się dopiero jak jego ludzie dobiegną do zabudowań. 
 
- Piechota!!! - krzyknął jeden z żołnierzy z pobliskiej grupy lekkiej piechoty.
 
W tym samym czasie z pomiędzy huku wystrzałów kolejnej salwy z centrum miasta w grenadierów, Rigal, usłyszał piskliwy krzyk Hiszpana wydający rozkaz do strzału. Z za niskiego muru, ciągnącego się wzdłuż drogi, wychyliło się kilka głów zwieńczonych wymyślnymi wysokimi kapeluszami. Zaraz potem mur spowił kłąb dymy, oznaczający tylko jedno, salwa. Palba skierowana była do drugiej grupy woltyżerów, strat nie było ale jeden z żołnierzy nerwowo zanurkował na kolana.
 
- Szybciej chłopcy, musimy dobiec do zabudowań! - wydarł się sierżant Rigal.
 
Dowodzący drugą grupą lekkiej piechoty, kapral Cerfbeer, zatrzymał swoich ludzi i odpowiedział ogniem do hiszpańskiej piechoty za murem. Na co Hiszpanie odpowiedzieli kolejną palbą ale tym razem ostrzelano grupę sierżanta Rigala. Kule świsnęły za wysoko ale jednak jedna z nich doszła celu. Szeregowy Beaulne, młody chłopak, dostał prosto w czoło, śmierć bezbolesna i szybka. Ciekawe czy chłopak chociaż usłyszał tą kulę - pomyślał Rigal.
 
- Dalej do środka, przeszukamy ten dom a potem ostrzelamy tych kozodojów z okien! - rozkazał sierżant
 
Bitwa rozgorzała już na dobre, z centrum miasta, na rynku, doszło już do pełnego starcia, grenadierzy rozwineli szyk i odpowiedzieli ogniem w ochotniczy odział fizilieros. Szyk Hiszpanów wręcza zafalował, gdy zaraz po pierwszej salwie przyszła kolejna po której padło pięciu ludzi. Sierżant dowodzący grenadierami warknął na swoich podwładnych i wszyscy w równym szyku ruszyli do szarży.
Jules Rigal, nie uważał się za tchórza, w wielu potyczkach udowodnił to sobie, jak i swoim ludziom, co nie zawsze spotykało się z ich aprobatą. Docierając do drzwi, Rigal z impetem kopnął w nie praktycznie wyłamując je z zawiasów. Tandeta - pomyślał - jak wszystko w tym kraju. Kiedy wpadł do środka wraz ze swoimi ludźmi, rozległ się krzyk i chaos, niczym w kurniku jego dziadka kiedy wpadł do niego lis.
Dom, był ładnie przystrojony z dużymi sofami, wszędzie biegały młode dziewczyny w lekkich sukienkach, było ich zbyt dużo jak na jedną rodzinę. 
 
- Rozproszyć się, szybko przeszukać wszystkie pomieszczenia. Musimy znaleźć tą kanalię! - rzucił sierżant.
 
Sam podszedł do okna na wschodniej stronie budynku aby sprawdzić co się dzieje na zewnątrz. Po prawej widział lekką piechotę ostrzeliwującą ich siostrzaną grupę woltyżerów, za to po lewej widok był wręcz porażający. Jules zobaczył jak formacja grenadierów dobiega do formacji Hiszpanów, która była już dość mocno obita. Hiszpański dowódca wymachiwał szablą a stojący obok chorąży ewidentnie drżał ze strachu. Starcie było bardzo brutalne, jak to zawsze było u grenadierów, niemniej jednak tym razem to grenadierzy się złamali. Na wszystkie świętości - pomyślał Jules - jak to możliwe, poganiacze bydła ustali dwie salwy i szarżę grenadierów? Pobita francuska piechota wycofała się w uliczkę którą weszła na rynek, mijając się z fizylierami, dowodzonymi przez porucznika Edgara Deschanel'a to on miał teraz przejąć inicjatywę w przejęciu miasteczka.
Hiszpańscy fizilieros, pogromcy grenadierów, postanowili wycofać się do pobliskiego domu w obawie przed morderczymi salwami od nowoprzybyłych na rynek francuskich posiłków. Niemniej jednak nie oznaczało to oddania pola, ich miejsce zaraz zajęła rozpędzająca się grupa hiszpańskich lansjerów. Ubrani w pstrokato czerwone kurtki z kapeluszami z wielkim rondem, wyglądali pokracznie, ale długie lance nadawały im zadziornego charakteru co nie wróżyło dobrze.
Porucznik Deschanel, pośpiesznie rozwinął formację w linię i wypalił do kawalerii ściągając z koni dwóch jeźdźców. Niestety nie starczyło to do załamania się grupy i lansjerzy wbili się w szeregi fizylierów. Walka, bez przygotowania, z frontalnym atakiem konnicy to nigdy nic dobrego. Konskrypci zawsze dostają za swoje - pomyślał Rigal - widząc odwrót swoich krajan. Porucznik robił co mógł aby utrzymać w ryzach swoich ludzi ale nie dało się ukryć że będzie miał dużo pracy aby ogarnąć poobijanych ludzi.
W tym momencie do sierżanta Rigala podbiegł gruby facet wykrzykujący coś po hiszpańsku, energicznie gestykulując tylko denerwował sierżanta. Zaraz za nim podszedł szeregowy Genest.
 
- Sierżancie, nie ma go tu, przeszukaliśmy oba piętra - zameldował szeregowy.
- Dobra, zajmijcie pozycje przy oknach i ostrzelajcie tych jeźdźców na rynku bo chyba też potrzebują chwili aby się przeorganizować po walce.
- Sierżancie, burdel... to burdel jest - oznajmił ze szczerym uśmiechem szeregowy.
- Jeśli któryś pomyśli teraz czymś innym niż głową to sam mu tą część ciała odetnę! - ryknął Rigal.
 
Upewniwszy się że do wszystkich w grupie dotarło, że nie czas na "sercowe" podboje, Rigal spojrzał jeszcze raz na rynek. Tam porucznik, o którym sierżant nie miał najlepszego zdania, bezradnie poganiał ludzi i ustawiał ich do szyku. Hiszpańska konnica potrzebowała jeszcze chwili aby uformować się do kolejnej szarży, dodatkowo z za ich pleców kolejna grupa lekkiej piechoty ostrzelała fizylierów porucznika co jeszcze bardziej pogorszyło sprawę. 
 
- Merde!!! - krzyknął Rigal - Musimy tam wyjść albo rozniosą naszych w pył! Szykować się sukinsyny, wychodzimy przed budynek i ostrzelamy tą konnicę a jeśli będzie trzeba to nadziejemy ich na nasze bagnety.
Kierując się do wyjścia, sierżant, w złości wymierzył potężny cios w twarz grubasa, jak się okazało właściciela domu rozpusty, który wciąż nie przestawał wykrzykiwać i gestykulować. Facet zwalił się na podłogą a jego twarz zalał krew.
- Za mną chłopcy!
Po wyjściu na zewnątrz grupa woltyżerów wypaliła do konnicy zabijając kolejnych dwóch co wprowadziło zamieszanie a dowódca ewidentnie nie panował nad koniem.
- Na bagnety!
 
Rynek w Trevello nie należał do dużych, zwykłe 40 metrów szerokości ale takie "krótkie dystanse" zawsze okazywały się najdłuższymi w życiu. Grupa woltyżerów, przebiegając po otwartym palcu, mając po swojej prawej flance lekką piechotę, przed sobą w domu grupę fizilieros, przy akompaniamencie świszczących kul, dobiegła do swojego celu. Grupa czterech jeźdźców, nadal próbowała ustawić szyk pośród ciał zabitych francuskich i hiszpańskich piechurów, co na pewno nie ułatwiało zadania. Rigal, na chwilę przed atakiem, zagwizdał na palcach tak jak uczył go dziadek. Stara sztuczka nie zawsze działała, zwłaszcza na wyćwiczone konie prawdziwej kawalerii ale prze sobą miał prostych ludzi na pospolitych koniach a walce z jeźdźcem przyda się każda przewaga. Gwizd spłoszył dwa konie, z których jeden jeździec spadł na bruk po czym został szybko dźgnięty bagnetem szeregowego Genest'a. Reszta konnych została szybko powalona na ziemię i zabita a ich konie rozpierzchły się po miasteczku. Dowódca zamachnął się na Rigal'a ale ten łatwo sparował cios muszkietem. Widząc że jeździec wysunął nogi ze strzemion, Rigal dźgnął konia co spowodowało ze wierzchowiec stanął dęba a Hiszpan zleciał głośno na ziemię.
Tak jak na chwilę przed pierwszym strzałem tej bitwy wiedział, ze zaraz on nastąpi, tak teraz wiedział również że bitwa jest przegrana. Hiszpanie zajęli budynki, z których prowadzili bardziej lub mniej skuteczny ogień. Zdobycie takich małych "twierdz" to proszenie się o śmierć. Rigal i jego ludzie, którzy w walce z konnica nie stracili nikogo wiedzieli zę zaraz zostaną obrani za cel i dlatego sierżant nakazał odwrót w zachodnią część miasta, gdzie ciasne uliczki dadzą osłonę do pełnego odwrotu.
 
- Co z nim sierżancie - szeregowy wskazał na ewidentnie ogłuszonego lidera jeźdźców - dobić go?
- Bierzemy go ze sobą, nie złapaliśmy szpiega ale może on coś wyśpiewa.
- Wygląda jak jakiś arystokrata - zauważył Genest.
- Arystokrata?! - zdziwił się Rigal - Przecież on na pewno jest w połowie Maurem!