środa, 17 lutego 2021

Demony wojny według Goi

 Edgar Deschanel był wściekły, jak to możliwe że Hiszpanie byli na tyle bezczelni aby w biały dzień zaatakować areszt w którym przetrzymywany był hiszpański oficer schywtany w poprzeniej potyczce. Dodatkowo poprzez błędne informacje, oddział porucznika został skierowany w inną część miasta co spowodowało przybyciem na miejsce praktycznie na koniec bitwy.

Porucznik Deschanel, wjechał konno na skrzyżowanie dróg przy skraju miasteczka, tam grenadierzy opatrywali rannych a przy skraju drogi porucznik zauważył ciała dwóch poległych francuskich żołnierzy ułożonych z szacunkiem obok siebie. Edgar podążył wzrokiem wzdłuż drogi wychodzącej poza miasto, gdzie dostrzegł lekką piechotę sierżanta Rigala, która to sprawdzała poległych hiszpańskich konnych.
Porucznik skierował swojego wierzchowca w tamtym kierunku.

Sierżant Rigal jako bardzo postawny mężczyzna od razu rzucał się w oczy, dodatkowo uwagę przykuwał fakt że szarpie i popycha niskiego mężczyznę w dojrzałym wieku.

- Rigal! Co tu się dzieje? Dlaczego zostałem poinformowany że wróg atakuje zachodnią część miasta? - krzyknął na podwładnego porucznik.

 Sierżant leniwie zasalutował na widok oficera.
 
- Panie poruczniku, atak był nagły i trzeba było szybko reagować, nie mogłem wysłać nikogo z moich ludzi - zrobił krótką pauzę spoglądając na pobliską małą winnicę po czym dodał -  i wysłałem Marikę tą małą diablicę co handluje czerstwym chlebem i zepsutymi jabłkami. Powiedziałem jej dokładnie że atak idzie od wschodu, na areszt! - podkreślił Rigal.

- Nie można ufać lokalnej ludności, nie zdobyliśmy ich zaufania i nie możemy opierać swoich działań o ich pomoc, zrozumiano sierżancie?

- Taa jest, Panie poruczniku.

- Co z przeciwnikiem? - zapytał Deschanel.

- Ci poganiacze krów wycofali się jak tylko wyciągnęli jeńca. Kapral i jego ludzie z aresztu szybko się zwinęli, w środku leżą trzy trupy naszych. Za wycofującymi się Hiszpanami wysłałem kaprala Gleve z jego lekką piechotą. - zameldował sierżant.

- Pewnie szybko uciekną w góry ale to dobra decyzja, może nasi ustrzelą jeszce kilku - pochwalił sierżanta.

Rigal nie wiedział jak na taką pochwałę zareagować, chwalony i awansowany już był ale ta pochwała z ust tak marnego porucznika była mu mocno nie w smak.

- A co to za zamieszanie tutaj? Kto to jest - Edgar wskazał na cywila, którego popychał Rigal.

- To szpieg, Panie poruczniku, będziemy go wieszać - zameldował posłusznie i dodatkowo z nie ukrywaną satysfakcją Rigal.

- Szpieg? A skąd wiesz że to szpieg sierżancie? - zapytał porucznik.

- Ma szpiegowskie notatki, poruczniku a jeden z moich ludzi zarzeka się że widział go pod Trevello.

Rigal skinął na jednego ze swoich ludzi a ten podał skórzaną teczkę z plikami kartek. Deschanel schylił się aby przejąć teczkę od woltyżera i zaczął ją przeglądać, kartka po kartce. Po chwili na jego twarzy pojawił się delikatny grymas politowania, po czym zwrócił się do sierżanta.

- To tylko szkice i rysunki, nic tu nie wskazuje że ten człowiek to szpieg - wskazał kartkami na cywila.

Człowiek, który był oskarżony o szpiegostwo, był niskim mężczyzną z widoczną małą nadwagą, ubranym był całkiem schludnie a na głowie miał wysoki kapelusz z wielką klamrą. Cały czas spoglądał przestraszony w ziemię a pod jego lewym okiem zaczynał formować się rumień, zapewne prezent od sierżanta.

- Kim jesteś człowieku? - zwrócił się do jeńca porucznik.

- Jestem artystą, robię szkice do mojego projektu. - odparł nieśmiało cywil.

- Widzisz Rigal, artysta, nie szpieg - zaśmiał się porucznik.

- Taa, Panie poruczniku, choć nigdy nie słyszałem o szpiegu który się przyznał że jest szpiegiem - odparł sierżant.

- To prawda ale ja nie słyszałem nigdy o szpiegu który miałby taki talent - odparł porucznik, po czym pochylił się nad rysunkami kolejny raz.

Były to surowe szkice, malowane szybko, tak jakby artysta chciał zachować każdą chwilę z potyczki której był świadkiem. Znalazł w szkicach obronę skrzyżowania przez francuskich grenadierów, którzy zasypywani salwami przez Hiszpanów szykowali się do przyjęcia szarży kawalerii. Na kolejnych kartach porucznik dostrzegł lekką piechotę ostrzeliwującą z flanki formację konnych. Na rysunku widać było popłoch jaki wprowadziło to w szeregi konnych.

- Ładna kreska i mam Pan szybkie oko, tyle szczegółów w tak krótkim czasie - zwrócił się do cywila porucznik - sam ostatnio zakończyłem korespondencyjny kurs rysunku i szermier... - tu nagle przerwał zdając sobie sprawę że powiedział odrobinę za dużo. Nie chciał aby jego ludzie wiedzieli że marny z niego żołnierz.

Pauzę przerwało głośne pierdnięcie jednego z woltyżerów, który właśnie dojadał jabłko z pobliskiej jabłoni. Sierżant Rigal uśmiechnął się a porucznik nie był pewny czy jego podwładny śmieje się z gazów swojego piechura czy z korespondencyjnego kursy fechtunku swojego przełożonego. Oficer wrócił do wertowania prac artysty. Na jednej z ostatnich kartek, dostrzegł małą winnicę ostrzeliwaną przez oddział fizilieros i lekką piechotę Hiszpanów. Na rysunku, w winnicy, stał oddział sierżanta Rigala, poznał go po dużej sylwetce. Szkic aż bił po oczach odwagą i heroizmem, którą musieli wykazać się francuzi aby nie dać się złamać morderczym salwom.
Porucznik podniósł wzrok na Rigala i jego ludzi, dopiero teraz dostrzegł że coś jest nie tak i był za to na siebie zły.

- Gdzie reszta Twoich ludzi Rigal? - zapytał Edgar.

Sierżant ponurym wzrokiem spojrzał w stronę winnicy, po czym splunął na ziemię i powiedział.

- Leżą tam, te obdartusy dały nam dziś popalić... Panie poruczniku.

W głosie sierżanta nie było smutku i żalu, tylko gniew. Gniew na Hiszpanów, gniew na porucznika i gniew na całą kampanię, która miała być przecież taka wspaniała i przyjemna.

- Zabrakło nam wsparcia, Panie poruczniku - dodał z nieukrywanym wyrzutem.

- Tak, niestety tak bywa kiedy zaczynasz ufać lokalnej społeczności aby przekazywała ważne informacje, sierżancie - odpowiedział porucznik, kładąc nacisk na słowo określające rangę swojego rozmówcy.

Przekręcając się na koniu w stronę jeńca, porucznik zapytał.

- Jak Cię zwą?

- Francisco, Panie oficerze, Francisco Goya - odparł cywil.

- Goya? - zamyślił się Deschanel - nie znam Pana jako artysty, zapewne jeszcze nie miał Pan swoich "pięciu minut". Musi Pan jeszcze popracować nad swoim warsztatem a dokładnie nad perspektywą. Na tym rysunku sierżant Rigal jest za wysoki - wskazał ostatni szkic przedstawiający dzielną postawę lekkiej piechoty.

- Dobrze, Panie oficerze - odparł zmieszany artysta.

- Rigal, wypuście tego człowieka i oddajcie mu jego prace, ewidentnie nie jest szpiegiem tylko artystą kronikującym postępy w naszej kampanii - zwrócił się do podwładnego oficer oddając mu teczkę.

Sierżant ponownie splunął wykazując tym samym swoją dezaprobatę, miał przeczucie że porucznik się myli ale nie mógł nic na to poradzić.

- Taa jest, Panie poruczniku - potwierdził rozkaz odbierając teczkę z rąk oficera, po czym rzucił ją obok artysty. Ten, podnosząc ją z ziemi, dostał siarczystego kopniaka od sierżanta.

- Sierżncie Rigal, upominam Cię, że to jest cywil i należy traktować go z szacunkiem! Mamy zdobyć ich serca i umysły aby chcieli z nami współpracować - skarcił sierżanta.

- Taa jest, Panie poruczniku, serca i umysły.

W tym momencie artysta podniósł nieśmiało jedną rękę w górę a drugą rozmasowywał miejsce kopniaka, po czym zwrócił się do oficera.

- Przepraszam Panie oficerze, czy mogę zadać Panu pytanie?

- Proszę bardzo, Panie Goya.

- Czy lubi Pan prażone kasztany?

- Cóż za pytanie?! Nie jestem entuzjastą ale jadam - odparł zaskoczony Deschanel.

- Słyszałem że najlepsze są w Paryżu na placu... - w tym momencie leżący obok koń, który wcześniej wyglądał na martwego zarżał głośno i zaczął wierzgać kopytami nie mogąc wstać.

Ranne zwierzę zaczęło rzucać się w amoku wprowadzając spory zamęt. Koń zaczął broczyć z paszczy czerwoną pianę, która świadczyła o ranie w płucach. Cała ta sytuacja spłoszyła i tak już zestresowanego trupami konia porucznika. Koń pod oficerem stanął dęba ale jeździec szybko go uspokoił.

- Rigal, do cholery wiesz dobrze żeby dobijać konie aby się nie męczyły - ryknął oficer.

- Taa jest, poruczniku, konie dobijemy bo tylko ich jest żal.

Edgar Deschanel, rozejrzał się dookoła i zobaczył że domniemany szpieg-artysta już zaczął oddalać się w stronę miasteczka, przez myśl oficera przemknęła myśl, co ten cały Goya miał na myśli pytając go o te prażone kasztany ale zaraz próbę rozwikłania tej zagadki oficer zrzucił do stosu innych dziwnych sytuacji jakie spotkały go w tym niebezpiecznym kraju.
Oficer spojrzał jeszcze na sierżanta, który podniósł z martwego ciała jednego z jeźdźców pistolet aby dobić konia. Naciśnięty spusty spowodował zapalenie się prochu w panewce ale nie w samej lufie broni.

- Tandeta, jak wszystko w tym kraju - przeklął sierżant odrzucając wadliwą broń.

środa, 10 lutego 2021

Sharp Practice!

 

Misja, która miała na celu schwytanie hiszpańskiego szpiega, miała być prostym pokazem siły. Należało wejść do miasteczka Trevello, przeszukać kilka domów, rozbić parę głów i wrócić do garnizonu ze szpiegiem uwiązanym do powroza.
Niestety, jak zawsze w tym cholernym kraju, nigdy nic nie jest proste - pomyślał sierżant Rigal. Od ośmiu lat służył we francuskiej armii a od trzech prowadził do boju swoich woltyżerów. Kiedy przyszły rozkazy o wymarszu do słonecznej Hiszpanii, wszyscy w jego pułku wiwatowali, bo cóż może być lepszego od ciepłego słońca i gorących dziewczyn, które zostaną "uwolnione" z rąk tych parszywych poganiaczy kóz i bydła. Rzeczywistość okazała się zgoła inna, nikt nie chciał tu Francuzów a wyrazem tego był ciągły opór na każdym kroku a w przypadku Trevello nie miało być inaczej.
Podejście do miasta odbyło się dość sprawnie, drogą do centrum podążały kolumny dwóch grup grenadierów a tuż za nimi trzy grupy fizylierów. Grupa woltyżerów Rigal'a wraz z kolejną miały wejść do miasta z prawej flanki. 
 
- Dalej chłopcy, musimy doskoczyć do zabudowań zanim te pastuchy zorientują się o co nam chodzi! - poganiał swoich ludzi Rigal
 
W tym momencie z centrum miasta odezwała się pierwsza salwa bitwy. Jak się później miało okazać to hiszpańscy fizilieros zajęli wschodnią część rynku miejskiego a za cel obrali sobie kolumnę grenadierów, którzy nie ustępowali w swoim marszu. Rigal zdawał sobie sprawę, ze zapewne i on sam stanie się celem ataku, miał nosa do takich spraw. I tym razem jego instynkt go nie zawiódł, choć miał nadzieję, że stanie się dopiero jak jego ludzie dobiegną do zabudowań. 
 
- Piechota!!! - krzyknął jeden z żołnierzy z pobliskiej grupy lekkiej piechoty.
 
W tym samym czasie z pomiędzy huku wystrzałów kolejnej salwy z centrum miasta w grenadierów, Rigal, usłyszał piskliwy krzyk Hiszpana wydający rozkaz do strzału. Z za niskiego muru, ciągnącego się wzdłuż drogi, wychyliło się kilka głów zwieńczonych wymyślnymi wysokimi kapeluszami. Zaraz potem mur spowił kłąb dymy, oznaczający tylko jedno, salwa. Palba skierowana była do drugiej grupy woltyżerów, strat nie było ale jeden z żołnierzy nerwowo zanurkował na kolana.
 
- Szybciej chłopcy, musimy dobiec do zabudowań! - wydarł się sierżant Rigal.
 
Dowodzący drugą grupą lekkiej piechoty, kapral Cerfbeer, zatrzymał swoich ludzi i odpowiedział ogniem do hiszpańskiej piechoty za murem. Na co Hiszpanie odpowiedzieli kolejną palbą ale tym razem ostrzelano grupę sierżanta Rigala. Kule świsnęły za wysoko ale jednak jedna z nich doszła celu. Szeregowy Beaulne, młody chłopak, dostał prosto w czoło, śmierć bezbolesna i szybka. Ciekawe czy chłopak chociaż usłyszał tą kulę - pomyślał Rigal.
 
- Dalej do środka, przeszukamy ten dom a potem ostrzelamy tych kozodojów z okien! - rozkazał sierżant
 
Bitwa rozgorzała już na dobre, z centrum miasta, na rynku, doszło już do pełnego starcia, grenadierzy rozwineli szyk i odpowiedzieli ogniem w ochotniczy odział fizilieros. Szyk Hiszpanów wręcza zafalował, gdy zaraz po pierwszej salwie przyszła kolejna po której padło pięciu ludzi. Sierżant dowodzący grenadierami warknął na swoich podwładnych i wszyscy w równym szyku ruszyli do szarży.
Jules Rigal, nie uważał się za tchórza, w wielu potyczkach udowodnił to sobie, jak i swoim ludziom, co nie zawsze spotykało się z ich aprobatą. Docierając do drzwi, Rigal z impetem kopnął w nie praktycznie wyłamując je z zawiasów. Tandeta - pomyślał - jak wszystko w tym kraju. Kiedy wpadł do środka wraz ze swoimi ludźmi, rozległ się krzyk i chaos, niczym w kurniku jego dziadka kiedy wpadł do niego lis.
Dom, był ładnie przystrojony z dużymi sofami, wszędzie biegały młode dziewczyny w lekkich sukienkach, było ich zbyt dużo jak na jedną rodzinę. 
 
- Rozproszyć się, szybko przeszukać wszystkie pomieszczenia. Musimy znaleźć tą kanalię! - rzucił sierżant.
 
Sam podszedł do okna na wschodniej stronie budynku aby sprawdzić co się dzieje na zewnątrz. Po prawej widział lekką piechotę ostrzeliwującą ich siostrzaną grupę woltyżerów, za to po lewej widok był wręcz porażający. Jules zobaczył jak formacja grenadierów dobiega do formacji Hiszpanów, która była już dość mocno obita. Hiszpański dowódca wymachiwał szablą a stojący obok chorąży ewidentnie drżał ze strachu. Starcie było bardzo brutalne, jak to zawsze było u grenadierów, niemniej jednak tym razem to grenadierzy się złamali. Na wszystkie świętości - pomyślał Jules - jak to możliwe, poganiacze bydła ustali dwie salwy i szarżę grenadierów? Pobita francuska piechota wycofała się w uliczkę którą weszła na rynek, mijając się z fizylierami, dowodzonymi przez porucznika Edgara Deschanel'a to on miał teraz przejąć inicjatywę w przejęciu miasteczka.
Hiszpańscy fizilieros, pogromcy grenadierów, postanowili wycofać się do pobliskiego domu w obawie przed morderczymi salwami od nowoprzybyłych na rynek francuskich posiłków. Niemniej jednak nie oznaczało to oddania pola, ich miejsce zaraz zajęła rozpędzająca się grupa hiszpańskich lansjerów. Ubrani w pstrokato czerwone kurtki z kapeluszami z wielkim rondem, wyglądali pokracznie, ale długie lance nadawały im zadziornego charakteru co nie wróżyło dobrze.
Porucznik Deschanel, pośpiesznie rozwinął formację w linię i wypalił do kawalerii ściągając z koni dwóch jeźdźców. Niestety nie starczyło to do załamania się grupy i lansjerzy wbili się w szeregi fizylierów. Walka, bez przygotowania, z frontalnym atakiem konnicy to nigdy nic dobrego. Konskrypci zawsze dostają za swoje - pomyślał Rigal - widząc odwrót swoich krajan. Porucznik robił co mógł aby utrzymać w ryzach swoich ludzi ale nie dało się ukryć że będzie miał dużo pracy aby ogarnąć poobijanych ludzi.
W tym momencie do sierżanta Rigala podbiegł gruby facet wykrzykujący coś po hiszpańsku, energicznie gestykulując tylko denerwował sierżanta. Zaraz za nim podszedł szeregowy Genest.
 
- Sierżancie, nie ma go tu, przeszukaliśmy oba piętra - zameldował szeregowy.
- Dobra, zajmijcie pozycje przy oknach i ostrzelajcie tych jeźdźców na rynku bo chyba też potrzebują chwili aby się przeorganizować po walce.
- Sierżancie, burdel... to burdel jest - oznajmił ze szczerym uśmiechem szeregowy.
- Jeśli któryś pomyśli teraz czymś innym niż głową to sam mu tą część ciała odetnę! - ryknął Rigal.
 
Upewniwszy się że do wszystkich w grupie dotarło, że nie czas na "sercowe" podboje, Rigal spojrzał jeszcze raz na rynek. Tam porucznik, o którym sierżant nie miał najlepszego zdania, bezradnie poganiał ludzi i ustawiał ich do szyku. Hiszpańska konnica potrzebowała jeszcze chwili aby uformować się do kolejnej szarży, dodatkowo z za ich pleców kolejna grupa lekkiej piechoty ostrzelała fizylierów porucznika co jeszcze bardziej pogorszyło sprawę. 
 
- Merde!!! - krzyknął Rigal - Musimy tam wyjść albo rozniosą naszych w pył! Szykować się sukinsyny, wychodzimy przed budynek i ostrzelamy tą konnicę a jeśli będzie trzeba to nadziejemy ich na nasze bagnety.
Kierując się do wyjścia, sierżant, w złości wymierzył potężny cios w twarz grubasa, jak się okazało właściciela domu rozpusty, który wciąż nie przestawał wykrzykiwać i gestykulować. Facet zwalił się na podłogą a jego twarz zalał krew.
- Za mną chłopcy!
Po wyjściu na zewnątrz grupa woltyżerów wypaliła do konnicy zabijając kolejnych dwóch co wprowadziło zamieszanie a dowódca ewidentnie nie panował nad koniem.
- Na bagnety!
 
Rynek w Trevello nie należał do dużych, zwykłe 40 metrów szerokości ale takie "krótkie dystanse" zawsze okazywały się najdłuższymi w życiu. Grupa woltyżerów, przebiegając po otwartym palcu, mając po swojej prawej flance lekką piechotę, przed sobą w domu grupę fizilieros, przy akompaniamencie świszczących kul, dobiegła do swojego celu. Grupa czterech jeźdźców, nadal próbowała ustawić szyk pośród ciał zabitych francuskich i hiszpańskich piechurów, co na pewno nie ułatwiało zadania. Rigal, na chwilę przed atakiem, zagwizdał na palcach tak jak uczył go dziadek. Stara sztuczka nie zawsze działała, zwłaszcza na wyćwiczone konie prawdziwej kawalerii ale prze sobą miał prostych ludzi na pospolitych koniach a walce z jeźdźcem przyda się każda przewaga. Gwizd spłoszył dwa konie, z których jeden jeździec spadł na bruk po czym został szybko dźgnięty bagnetem szeregowego Genest'a. Reszta konnych została szybko powalona na ziemię i zabita a ich konie rozpierzchły się po miasteczku. Dowódca zamachnął się na Rigal'a ale ten łatwo sparował cios muszkietem. Widząc że jeździec wysunął nogi ze strzemion, Rigal dźgnął konia co spowodowało ze wierzchowiec stanął dęba a Hiszpan zleciał głośno na ziemię.
Tak jak na chwilę przed pierwszym strzałem tej bitwy wiedział, ze zaraz on nastąpi, tak teraz wiedział również że bitwa jest przegrana. Hiszpanie zajęli budynki, z których prowadzili bardziej lub mniej skuteczny ogień. Zdobycie takich małych "twierdz" to proszenie się o śmierć. Rigal i jego ludzie, którzy w walce z konnica nie stracili nikogo wiedzieli zę zaraz zostaną obrani za cel i dlatego sierżant nakazał odwrót w zachodnią część miasta, gdzie ciasne uliczki dadzą osłonę do pełnego odwrotu.
 
- Co z nim sierżancie - szeregowy wskazał na ewidentnie ogłuszonego lidera jeźdźców - dobić go?
- Bierzemy go ze sobą, nie złapaliśmy szpiega ale może on coś wyśpiewa.
- Wygląda jak jakiś arystokrata - zauważył Genest.
- Arystokrata?! - zdziwił się Rigal - Przecież on na pewno jest w połowie Maurem!