wtorek, 12 grudnia 2023

Marneus End?


Vadruga V, jeden z Pięciuset Światów, zamieszkałych planet, chronionych i administrowanych przez zakon Ultramarines. Jedna z wielu planet, które na tle pozostałych w galaktyce, uznana zostałaby za wspaniały kwiat wydajności, produktywności i przejrzystej administracji. Na tle pozostałych Pięciuset Światów, pomimo całej sile administracji wymyślonej i wykutej przez samego Guillimana plasowała się zawsze poniżej średniej.
Vadruga V, kiedyś piękna i zalesiona, dziś nie przypominała już wyglądem dziewiczej planety. Po odnalezieniu pod jej powierzchnią złóż minerałów natychmiast została rozkopana i pokryta wszystkimi możliwymi kopalniami, rafineriami i fabrykami. Świat uprzemysłowił się do tego stopnia, że na powierzchni planety nie pozostało ani jedno naturalne drzewo a atmosfera nabrała brunatno brązowego odcieniu. Wszystkie lokacje, na których nie można było postawić jakichś obiektów przemysłowych, zostały zamienione w ogromne huby mieszkalne lub miasta iglice.
Życie na planecie nie należało do najlżejszych ale pomimo to nigdy nie dochodziły z administracji świata sygnały o niezadowoleniu lub buntowniczych nastrojach.

Do teraz.

Dadarius był członkiem Honorowej Gwardii Victrix, wybrany do tej służby przez samego prymarchę Ultramarines. Setki lat wojennego doświadczenia i liczne heroiczne czyny pozwliły mu zasiąść w gronie najlepszych z najlepszych wojowników. Żołnierzy Ultramaru, którym powierzono ochronę samego prymarchy jaki i Mistrza Zakonu, Marneusa Clagara.
Mistrz Zakonu nie jest znany z tego, że prowadzi do boju swoich podwładnych na marginalnym świecie, gdzie akurat doszło do buntu ale ostatnie wieści o powrocie Floty Leviatan spowodowało ogromne zamieszanie w galatkyce jak również pośród Pięciuset Światów.
Siły Ultramarines będąc już rozciągnięte na wiele sektorów i systemów, muszą utrzymywać pokój i wsparcie swoim własnym światom. Dlatego też sam Calgar uznał, że również On sam musi wziąć udział w walce.
Dadarius wraz ze swoim przyjacielem i bratem Tromusem, zostali wezwani do służby jako osobista gwardia Mistrza Zakonu w tej kampanii. Kampanii, która miała być szybką interwencją na zbuntowanej planecie. Zgodnie z danymi przekazanymi przez resztki lojalnych sił na powierzchni, uzyskano informację lokalizacji głównego centrum dowodzenia insurekcji. Calgar zdecydował aby zakończyć to szaleństwo jednym uderzeniem, właśnie w centrum dowodzenia. Jego osobisty udział w ataku miał pokazać, że każdy świat, nawet Vadruga V, jest dla niego ważna i jest gotowy jej bronić... lub podbić na nowo.

Do misji wyznaczone zostały trzy oddziały Infitratorów, które miały osłaniać atak, jak również oddział Agresorów, Balistus Dreadnought i Impulsor. Dodatkowe wsparcie zapewniał skład Intercesorów, wraz z młodym, jak na standardy Astartes, porucznikiem. Calgar również wybrał jeden z oddziałów Skautów, dla których, jak uważał, doświadczenie jest ważniejsze od uzbrojenia.
Lądowanie w sektorze miasta, wskazanym przez informatorów, odbyło się bardzo płynnie. Trzy wielkie Thunderhawki przyziemiły jeden kilometr od budynku buntowników by po wysadzeniu synów Guilliman'a wzbić się wysoko ponad zasięg ewentualnej broni przeciwlotniczej rebeliantów.
Calgar zdecydował poprowadzić główny szturm, w tym celu nakazał przyłączenie do siebie oddziału Agresorów. Sześć wielkich postaci, bez większych trudów, pokonywało kolejne ulice w kierunku celu.

- Oddział Bracus, melduj! - wybrzmiało w hełmie Dadariusa. Był to szorstki głos samego Calgar'a.
Jego głos zmienił się po powrocie Guillimana a dokładniej po transformacji jakiej poddał się Mistrz aby przyjąć status Primaris. Nie chodziło tu o barwę głosu, tylko o nutę "pustki", którą w sobie zawierał. Dadarius nie wiedział czy to tylko jego interpretacja ale zauważył to właśnie podczas lądowania. Gdy Calgar wydawał ostatnie polecenia na chwilę przed otwarciem rampy Thunderhawka.

- Tu oddział Bracus, Mistrzu. Skan Auspex wskazuje na obecność wroga w budynku, choć odczyty są dość dziwne. W jego okolicach znajdują się również jakieś pojazdy ale wyglądają raczej na cywilne. Pozostajemy na pozycji jako osłona, możecie zaczynać atak - odpowiedział w interkomie głos sierżanta oddziału Infiltratorów.

- Zrozumiałem, zaczynamy. - odpowiedział Mistrz.

Marneus Calgar, ukryty pod hełmem, spojrzał na swoich braci. Kiwnął im głową i wydał rozkaz do ataku poprzez wewnętrzny interkom. Rozkaz, którego osoby stojące obok nie mogłyby słyszeć, za to mogłyby zobaczyć sześć wielkich postaci w niebieskich pancerzach przemierzających szare ulice miasta.
Ulice, chodniki i budynki pokryte były szarym pyłem, typowym dla długotrwałego konfliktu, który przetoczył się przez to miasto podczas buntu przeciwko Siłom Obrony Planetarnej. Gruba warstwa kurzu i pyłu pokryła praktycznie wszystko i tylko tam gdzie ktoś postawił stopę czy oparł rękę można było dostrzec jakieś inne barwy niż monotonny krajobraz przypominający surowy księżyc.
Szóstka postaci, noszących wspomagane pancerze, w tym Agresorzy noszący zbroje wzoru Gravis, nawet nie próbowała się skradać czy uskakiwać z osłony do osłony. Kosmiczni Mrines, synowie Ultramaru, nie obawiali się niczego i byli gotowi zmierzyć się z każdym przeciwnikiem jaki mógłby na nich czekać.

Dadarius skanował wzrokiem swój sektor marszruty, zastanawiał się gdzie są rebelianci. Stan miasta wskazywał na ciężkie walki prowadzone z silami Obrony Planetarnej to samo zaświadczały nieliczne wojskowe raporty z powierzchni planety, które czytali po wyjściu floty z Osnowy. Na chwilę uciekł myślami od misji i spojrzał na swojego Mistrza Zakonu. Ten, równym krokiem prowadził całą grupę do wyczekiwanej szarży na siedzibę główną przeciwnika. Kolejny raz zaczął zastanawiać się nad tym jak Calgar zmienił się po zabiegu przemiany w Primaris. A może to nie sam zabiegł dokonał tej zmiany, może to powrót Prymarchy? Może to świadomość realnego i fizycznego zwierzchnictwa prawdziwego ojca zaczął zmieniać Calgara?
Przed wybudzeniem Guillimana, to Marneus Calgar był władcą Ultramaru, to On trzymał w ręku Pięćset Światów, to On dowodził najznakomitszym zakonem w historii ludzkości. Oczywiście Roboute  po swojej audiencji w komnacie Imperatora przyjął na siebie ciężar "zwierzchnika" ludzkości i przy ogromie spraw z tym związanych, zarządzaniem Ultramarem nadal pozostaje w rękach Calgara. Nikt tego nie kwestionuje ale na końcu każdej decyzji, każdego rozkazu, każdej wizji kreślonej przez Mistrza Zakonu może pozostać wątpliwość i pytanie. 

Co zrobił by Guilliman?

- Przygotujcie się Bracia!

Ten krótki komunikat Calgara, wyrwał go z tych dziwnych rozmyślań. Dadarius skarcił się w myślach za to, że zaczął, w jakiś pokrętny sposób, powątpiewać w swojego Mistrza. Czy to w ogóle możliwe?

- Ruszamy! - padł rozkaz.

Cały oddział przyspieszył, nie był to pełny bieg, z powodu rozmiarów i ograniczeń zbroii typu Gravis ale tempo ataku na placówkę rebeliantów było odpowiednio duże. Sześciu potężnych wojowników wtargnęło do dwupiętrowego budynku. Na parterze znajdował się rozległe pomieszczenie. Jedna ściana, przeciwległa z której dotarli Marines, była kompletnie zniszczona i odsłaniała widok na ulicę za budynkiem. W samym pomieszczeniu nie było nikogo. Brak było również widocznej aktywności kogokolwiek. Szary pył zalegał na posadzce, licznych stołach i krzesłach. Gdzieniegdzie leżały uszkodzone Lasgun'y Obrony Planetarnej i trochę innego sprzętu ale nic nie wskazywało na to, że budynek ma lub miał funkcję kwatery głównej kogokolwiek. Każdy z wojowników, wyuczony Kodeksem Astartes wiedział co ma robić. Zgrupowali się w obrysie okręgu, każdy skanując swój sektor.

Dadarius pochylił się i spod jednego ze stołów podniósł zakurzony przedmiot. Trzymając go w jednej rękawicy, uderzył nim o drugą aby strącić nadmiar pyłu zalegającego na przedmiocie. Już po pierwszym uderzeniu poczuł że na rękawicy zrobiła się zadra. Jakim cudem, tak lekkie uderzenie mogło zostawić ślad na zboii Kosmicznego Marine? Opadający z przedmiotu kurz i pył odsłoniły ostre krawędzie przedmiotu, którego faktura mogła wskazywać na organiczne pochodzenie.

- To nie jest centrum dowodzenia. - powiedział przez interkom jeden z Braci zakuty w zbroję Agresora.

- To nie są zwykli rebelianci. - dodał Dadarius, wciąż spoglądając na trzymany w ręku przedmiot, który przypominał mu coś co widział dawno temu.

- To płapka! - wykrzyknął Calgar, spoglądając w dłoń Dadariusa.

W tej samej chwili z pięciu kierunków na raz rozległ się hałas rozrzucanych mebli i innych przedmiotów, hałas podszyty był również przenikającym duszę sykiem.

- Kontakt Genestel... - urwana komenda jednego z Agresorów nie doczekała się zakończenia.

Jeden z napastników, czteroręki Genestealer, wskoczył za grzbiet walecznego wojownika i wbił mu szpony swoich dwóch dodatkowych dłoni pomiędzy płyty jego ciężkiego pancerza. Na wewnętrznym wyświetlaczu Dadariusa runa oznaczająca status członka oddziału zmieniła kolor na czarny. Pozostała piątka wojowników od razu przyjęła postawę obronną, tak aby odeprzeć atak wroga, aby następnie przejść do kontrataku.
Mistrz Zakonu, odparł atak swojego przeciwnika aby zaraz po tym wymierzyć mu dwa potężne ciosy swoimi słynnymi rękawicami. Martwe truchło osunęło się na ziemię kilka metrów dalej. Tromus, drugi z gwardzistów Victrix, będąc jednym z najlepszych szermierzy jakich znał Dadarius, szybkimi ciosami obezwładnił dwóch kolejnych Genokradów. W trakcie tego starcia, pazury jednego z nich pozostawiły głębokie szramy na tarczy Tromusa.
Ostatni z przeciwników zwarł się z jednym z Agresorów. Szybki jak błyskawica atak zranił wojownika Ultramaru w okolicach kolana, również pomiędzy płytami pancerza. Wojownik jęknął z bólu, który dało się słyszeć poprzez otwarty kanał interkomu. Z pomocą przyszedł mu sam Mistrz dopadając Xenos parą swoich rękawic. Organiczne ciało i wzmocniony chitynowy pancerz nie miały szans.

- Genestealer! - zakomunikował Calgar na otwartym kanale - Do wszystkich oddziałów nie stajem naprzeciw zwykłej rebelii. To co tu się dzieje to powstanie Kultu Genestealerów!   

W odpowiedzi, w okolicach budynku w którym się znajdowali, dało się słyszeć rozpoczynające się piekło. Kolejne eksplozje i wystrzały z broni małokalibrowej jak również z bolterów dawały do zrozumienia, że bitwa rozpoczęła się na dobre.
Jako potwierdzenie, do oddziału Calgara zaczęły spływać kolejne meldunki o walkach i jak na razie nieliczny stratach własnych.

- Kontakt 260! - wykrzyknął Tromus. - Kolejny atak!

Tym razem przeciwników było znacznie więcej. Dwie grupy rozpoczęły atak na błękitnych wojowników ale zanim dotarli do zwarcia, na Kosmicznych Marines spadł huraganowy ogień z dwóch improwizowanych pojazdów bojowych. Na obu zamontowane były lasery górnicze, które normalnie służą do rozbijania twardych skał, tym razem jednak zamiast skał trafiły jednego z Agresorów. Skumulowany promień lasera nie dał szans płytom pancerza, nawet zbroja typ Gravis ma swoje ograniczenia. Marine padł na ziemię z wielką wypaloną dziurą w piersi. Wokół pozostałych wojowników zaczęły wybuchać granaty wsparte morzem Promitium wylewającym się z ręcznych miotaczy nacierających Xenos.
Kiedy już wyglądało na to, że dojdzie w końcu do zwarcia, pod kolejnym z Agresorów wylądował ogromny zwój jakichś cylindrycznych przedmiotów. Marine przezornie chciał odkopnąć ów przedmiot ale zanim to zrobił doszło do potężnej eksplozji, która poraziła wojownika.
Dadarius z narastającym gniewem odnotował kolejną czarną runę na wewnętrznym wyświetlaczu. Jak to się stało, że weszli tak łatwo w zasadzkę? Przemknęło mu przez głowę gdy przyjmował postawę zapierając się i unosząc wyżej tarcze. Dlaczego nie zostało to przewidziane? Zadał sobie kolejne pytanie spoglądając szybko w stronę Mistrza Zakonu.
Co zrobiłby Guilliman?

Atak pomimo braku zaskoczenia, jak to było przy pierwszym spotkaniu, wydał się znacznie groźniejszy. Xenos, mieli po trzy ręce, w których to pobłyskiwały czarne ostrza i czasami miecze zrobione jakby z kości. Część atakujących nosiła znamiona większych mutacji, które "normalne" kończyny zastępowały ogromnymi szczypcami lub szponami.
Starcie było brutalne. Rękawice Calgara momentalnie zmieniły kolor z jasnego błękitu na ciemną czerwień. Podobnie wyglądał miecz Tromusa. Dadarius równie łatwo jak jego dwaj bracia pozbywał się kolejnych przeciwników, w oczach których widział czyste zło i szał. Mutanci wręcz rzucali się na jego mieczy tylko po to aby móc w ten sposób dosięgnąć swoimi szponami jego zbroi.
Pojazdy na zewnątrz budynku zostały zaangażowane przez Brata Podrexa, starego weterana zakutego w pancerz Dreadnoughta. Kolejne promienia dział laserowych i salwa rakiet ppanc zniszczyły pojazd wyglądający jak ciężarówka z pługiem. Drugi z pojazdów uniknął strzałów skrywając się za budynkiem.

Dadarius, wyciągając swój miecz z ciała kolejnego przeciwnika, zorientował się że odparli kolejny atak a pomieszczenie w którym się znajdowali wypełniło się ciałami poległych mutantów.

- Za mną bracia, musimy zniszczyć ten pojazd! - rozkazał Calgar.

- Mistrzu, pozostajemy w osłonie budynku. Zabezpieczmy ciała poległych braci. - zaproponował Tromus.

- Nie jesteś synem Dorna, aby barykadować się za murami! - wykrzyknął w widocznym gniewie Calgar. - Za mną, rozbroiliśmy już tą pułapkę teraz zdobędziemy inicjatywę!

Dadarius rozważał słowa Mistrza i Tromusa, ku swojemu zdziwieniu nie był pewny co faktycznie należałoby zrobić. W interkomie dochodziły do nich kolejne raporty o narastających stratach i kontaktach z wrogiem, który według raportów wyłaził dosłownie z każdej dziury w ziemi.
Może taktyka Imperialnych Pięści mogłaby być teraz przydatna?
Co zrobiłby Guilliman?
Zanim zdążył znaleźć odpowiedź na to pytanie, jego trening i posłuszeństwo ruszyło jego ciałem w wypadzie na cel wskazany przez Mistrza Zakonu.
Pojazd wyglądał na mocno wyeksploatowany, zamontowany na nim laser górniczy, angażował właśnie Brata Podrexa gdy doskoczył do niego Calgar. Obie rękawice z całym impetem szarży wbiły się w bok pojazdu. Brak pancerza dał się we znaki załodze, jedna z rękawic przebiła burtę i zanurzała się wewnątrz pojazdu, po wyciągnięciu jej na zewnątrz Marneus strząsnął z niej resztki kierowcy. Operator lasera został zabity przez Dadariusa.

- Nie powątpiewaj w swojego Mistrza bracie - zwrócił się do Tromusa Calgar.

- Nigdy mój Panie. - odpowiedział z szacunkiem gwardzista.

Ułamek sekundy potem, wokół nich, rozpętał się huragan ognia. Płonące promitium, pociski małokalibrowe, granaty kumulacyjne i promienie kolejnych laserów górniczych. To wszystko spadło na nich, gdy nadal znajdowali się na środku ulicy, praktycznie na otwartej przestrzeni. Jeden z granatów kumulacyjnych trafił Tromusa w plecy pomiędzy Power Packiem a naramiennikiem. Stożek rozgrzanego metalu przebił korpus pancerza na wylot.
Kolejna czarna ikona.
Pozostała cześć huraganowego ognia skierowana była głównie w Calgara, którego wspomagany pancerz trzymał się dobrze ale Dadarius dostrzegł kila trafień przebijających się przez płyty. Jego instynktowną reakcją było osłonięcie Mistrza swoją tarczą. Mistrz Zakonu z wyraźnym oburzeniem odepchnął Dadariusa od siebie, uniósł obie zaciśnięte rękawice i otworzył ogień do grupy kultystów.

Przeciwnik wyglądał zupełnie inaczej niż mutanci, którzy zaatakowali ich wcześniej, przypominali bardziej ludzi choć nawet z tej odległości Dadarius dostrzegał szczegóły wskazujące na znamiona mutacji. W dużej, dwudziestoosobowej grupie, widocznych była kilka postaci o trzech ramionach, postacie te operowały laserami górniczymi - bronią której zwykły śmiertelnik nie mógłby unieść a co dopiero strzelać. Całą tą bandą ewidentnie dowodził osobnik w długim płaszczu, spod którego wyłaniały się również trzy ręce, ewidentnie wykrzykiwał rozkazy i biło od niego jakieś szaleńcze zło.
Grupa kultystów pojawiła się obok nich praktycznie znikąd, tak jakby wyrośli spod ziemi, wymiana ognia nie trwała długo bo Storm Blotery Calgara, zostały wsparte ogniem starego Brata Podrexa. Czterdziesto milimetrowe pociski z Bolterów i rakiety z Dreadnoughta szybko zdziesiątkowały przeciwników, którzy nie wyglądali na kogoś kto przejmuje się swoim własnym życiem.
Gdy cała grupa została rozstrzelana, rękawice Mistrza dymiły się od temperatury jaką osiągnęły lufy jego broni, na to wszystko nałożyły się przypalone resztki tkanek mutantów, które zalegały w zakamarkach rękawic a teraz zaczęły powoli proces zwęglania.

- Mistrzu, jesteś ranny, musimy Cię ewakuować! - Dadarius miał nadzieję że postarał się o odpowiedni ton mający oddać bardziej żądanie niż prośbę.

- Jako Twój gwardzista muszę Cię chronić a jak na razie ponosimy dotkliwe straty. Tromus, był najlepszym szermierzem jakiego znam... - mówiąc to spojrzał na ciało przyjaciela i przypomniał sobie liczne sparingi w klatkach treningowych - ... znałem - dokończył - a i tak nie uchroniło go to od śmierci. Jesteśmy synami Ultramaru ale nie jesteśmy nieśmiertelni.

Marneus Calgar pochylił się delikatnie do przodu, w oczach Dadariusa wyglądało to jakby jego zbroja się po prostu skurczyła, ale to było tylko złudzenie. Mistrz ewidentnie odczuł wcześniej zadane mu rany.
 
- Musimy walczyć dalej, to co dzieje się na tej planecie to o wiele większe zło niż przypuszczaliśmy. To Kult Genokradów. Ohydne preludium do czegoś bardziej złowrogiego. Musimy znaleźć ich lidera, potwora, który jest kluczem dla bezpieczeństwa Vadrugi i pozostałych planet w sektorze! - tłumaczył Calgar.
 
W jego głosie Dadarius nie słyszał już "pustki" jak wcześniej, słyszał walkę o życie. Rany Mistrza były poważniejsze niż mogło się to wydawać i nawet tak znakomity wojownik był nadal śmiertelnikiem.
Dadarius wykorzystał chwilę aby rozejrzeć się po okolicy. Ulica na której stali była zasłana trupami "ludzkich" mutantów, Oni sami stali pomiędzy wrakami pojazdów buntowników. Komunikaty z pozostałych obszarów, wskazywały na zażarty opór wroga. Wyznaczone wcześniej cele przechodziły z rąk do rąk. Wróg wspierał się zaskoczeniem i ukrytymi co krok improwizowanymi ładunkami wybuchowymi. Astartes meldowali o tym, jak jedna pokonana grupa jest wręcz natychmiast zastępowana kolejną.
Wróg ewidentnie zaplanował tą zasadzkę praktycznie w najdrobniejszym szczególe a Ultramarines weszli w nią niczym konskrypci Gwardii Imperialnej.
Co zrobiłby Guilliman?

Dadariusa znowu zaczęły nachodzić myśli o Calgarze, czy ta kampania miała ukazać Mistrza jako niezdolnego do planowania i walki lidera najznakomitszego zakonu Astartes? Dlaczego On jako wybraniec Guillimana, obdarzony największym zaufaniem zaczyna powątpiewać? Czy tak wyglądał początek drogi do zdrady, takiej jaką znał z historii Herezji?
Z odrętwienia wyrwał go ból a raczej informacja na wewnętrznym wyświetlaczu, wskazująca rozszczelnienie pancerza pod lewym ramieniem. Wojownik oparł swoją wielką tarczę o wrak pojazdu i sprawdził stan pancerza. Rozszczelnienie okazało się dużą dziurą, z której wydostawała się żwawa stróżka krwi, oczywiście nie była to rana śmiertelna ale była tylko kolejnym argumentem za tym by wycofać się do swoich linii. Dadarius, badawczo, uniósł rękę do góry, sprawdzając czy rana wpływa w znacznym stopniu na zakres ruchów wojownika. Po uniesieniu jej na wysokość barku, przeszył go ból który zdławił technikami wyuczonymi w trakcie treningu. Ów ból, pomimo dokuczliwości, w jakiś dziwny sposób oczyścił mu umysł. Wojownik poczuł ulgę, tak jakby z jego myśli zdjęty został jakiś dziwny cień lub ciemna kurtyna.
Gwardzista wziął głęboki oddech, ponownie się rozejrzał, dostrzegł oczywiście ten sam obraz co przed chwilą ale nie napełnił go on już tą samą trwoga i zwątpieniem. Ciało Tromusa leżało tak jak wcześniej, Dadarius żałował tej straty, ale również zapałał zemstą i wiarą w to że zwycięstwo jest na wyciągnięcie ręki.
Przerzucił swój wzrok na Mistrza, ten nadal pochylony analizował kolejne meldunki tylko tym razem biła od niego siła, która potrafiła natchnąć każdego do heroicznych czynów. Dadarius nie wiedział skąd ta zmiana, skąd w nim wzięły się wcześniej takie myśli zwątpienia. Zaczął analizować w głowie, jak to możliwe. Wszystko zaczęło się od lądowania na planecie... czy to możliwe że to jakieś przeklęte miejsce? Zrobił kilka kroków w stronę swojego dowódcy.

- Mistrzu, wezwijmy posiłki i atakujmy dalej, pomścijmy naszych poległych braci! - zaczął wykrzykiwać Dadarius tak jakby był pijany entuzjazmem, chęcią walki i zemsty.

W tej chwili Marneus Calgar spojrzał w stronę swojego ochroniarza, jednym skokiem dosięgnął go i odepchnął na bok. Dadarius został zaskoczony tym szybkim atakiem bo po wyrwaniu się z otępienia nawet nie zarejestrował ruchu Calgara. Upadając na lewe ramię musiał zwalczyć kolejną falę bólu z rany zadanej, najpewniej podczas walki w budynku. Nie znając powodów ataku, przemknęło mu przez głowę, czy poprzednie powątpiewanie w dowódcę było tak widoczne, że zostanie teraz za to ukarany?
Spojrzał w kierunku Calgara, ten stał w miejscu, w którym stał On sam przed chwilą.
Mistrz Zakonu nie stał tam jednak sam. Jego dwie, potężne rękawice, zacisnęły się na dwóch szponiastych dłoniach kolejnego Genestealera. Calgar uratował Dadariusa, który najpewniej był celem ataku. Niestety dwie pozostałe szponiaste łapy utkwiły w brzuchu Calgara. Ostre, do mikroskopijnego poziomu szpony, znalazły szczeliny pomiędzy płytami.
Obie postacie zamarły w śmiertelnej pozie jak gdyby zostały odlane z brązu.

Genestealer wychylił, na tyle ile mógł, swoją szyję w kierunku hełmu Mistrza i wydał z siebie gardłowe warknięcie, które zapowiedziało dopchnięcie głębiej szponiastych dłoni w ciało ofiary. Błękitny wojownik ewidentnie odczuł atak przykurczając się w pół, za to, ukryte w rękawicach Marneusa ręce Genokrady eksplodowały czerwoną posoką.
Dadarius nie wiedział czy był to zamierzony atak Calgara czy może instynktowny skurcz mięśni całego ciała jako reakcja obronna na ból.
Gwardzista, opierając się na swoim mieczu, zerwał się na równe nogi i jednym skokiem doskoczył pary. Dokładnie wymierzony zamach Gladiusa odciął wszystkie cztery ramiona Xenos, który osunął się w spazmach na ziemię.
Sam Mistrz Zakonu opadł na kolana aby po krótkiej chwili osunąć się na ziemię. Z dolnej części jego tłowia wystawały, głęboko zanurzone resztki obu dłoni przeciwnika.
Dadarius ruszył w stronę swojego lidera ale wiedziony doświadczeniem obrócił się aby zeskanować okolice. Genokrady rzadko operowały samotnie. Tym razem nie było wyjątków. Kolejna para obcych zaczęła otaczać go z dwóch stron, bez pośpiechu, spokojnie przestępując z nogi na nogę. Tak jakby wiedziały, że to gwardziście zależy na czasie, że to On musi udzielić pomocy swojemu Mistrzowi.
Obrońca Calgara, skupił całą swoją siłę na swoim ataku, wiedział, że ryzykuje ale życie dowódcy Ultramarines leży w jego rękach. Nagły wyskok do przodu, połączony z mocnym pchnięciem trafił w pierś Xenos a aktywowana runa miecza energetycznego dopełniła dzieła. Wbity głęboko miecz uśmiercił przeciwnika w jednej chwili ale tyle również potrzebował drugi przeciwnik aby rozpocząć swój atak. Dadarius wiedział że nie zdoła się odwrócić na czas, dlatego kontynuował swój wypad, upadając na ofiarę swojego ataku. Żyjący Genokrad, zaskoczony przez ten przebieg wydarzeń przeskoczył nad Ultramarines. To wystarczyło aby Dadarius wyciągnął swój miecz z truchła i po ułamku sekundy rzucić go w kierunku mutanta. Genokrad padł na ziemie, przebity mieczem.

Dadarius kolejny raz, szybko, rozejrzał się poszukiwaniu kolejnych przeciwników. Poza ogromem martwych ciał kultystów i mutantów nie było nikogo, cała ulica z wcześniej szarego koloru przybrała brunatną barwę wymieszanego koloru krwi i wojennego kurzu. Fałszywy spokój, oparty o brutalną kanonadę dochodzącą z okolicy, miał zaraz zamienić się w piekło.
Gwardzista dopadł ciała Marneusa Calgara. Ikona, wewnątrz jego hełmu, odpowiedzialna za podsumowanie stanu dowódcy, migała krwistą czerwienią.
Dadarius, znając cały Codex Astartes na pamięć jak również wszystkie procedury zakonu Ultramarines, nigdy nie myślał, że będzie zmuszony użyć tego obszaru wiedzy.
Zmieniając kanał łączności na otwarty kanał do wszystkich jednostek nadał komunikat.

- Tu gwardzista Victrix, Dadarius. Tower, Tower, Tower. Powtarzam. Tower, Tower, Tower. Wymagana ewakuacja, najwyższy priorytet, na moją lokalizacje!

"Tower" to pseudonim Marneusa Calgara w tej kampanii, powtórzenie go trzykrotnie oznaczało że życie dowódcy jest w śmiertelnym zagorzeniu. Dadarius pochylił się nad zakutą w zbroję ciałem Mistrza. Wystające resztki dłoni Genestaelera nadal pozostawały w jego ciele ale gwardzista wiedział aby nie usuwać ich na siłę bo może to tylko pogorszyć sytuacje. W myślach kołowało mu ogromne poczucie winy, że od samego lądowania wątpił w swojego lidera i dodatkowo karcił się za to że pod jego bokiem doszło do takiej tragedii. Obwiniając się powoli staczał się w otchłań rozpaczy wymieszanej ze wstydem i złością na siebie samego.






Około kilometra od ulicy, na której leżało ciało wodza najeźdźców, pięły się w górę "szkielety" wysokich budynków. Ich struktura została już dawno zniszczona, jeszcze w pierwszych dniach powstania, ale sam rdzeń pozostał niezachwiany. Pomimo to stan budynku pozwalał jednak na idealną obserwację całego obszaru, dawno zaplanowanej pułapki.
Wysoka postać w długim skórzanym płaszczu, skanowała okolicę, przyglądając się z ogromną uwagą na dokonujący się akt śmierci "diabła". Powstanie było przygotowane na próbę zduszenia go przez najeźdźcę, ale kult Czteroramiennego Imperatora miał całe pokolenia na przygotowanie się do tego aby raz wyzwolony świat Vadrugi już nigdy nie musiał znajdować się pod naciskiem demonów imperatora uzurpatora. Plan zasadzki był dość prosty. Budynek miał imitować ważny obiekt wojskowy, który miał być przynętą dla jakiejś jednostki przeciwnika. Rzeczywistość przerosła najśmielsze oczekiwania.
Z głębi pomieszczenia, z okien którego wysoka postać obserwowała okolicę, dało się słyszeć miarowy spokojny krok przerywany równie miarowym stukaniem czegoś o posadzkę.
Do obserwatora podszedł mężczyzna, choć po bliższej obserwacji można było dopatrzeć się w rysach jego twarzy delikatnych mutacji. Wsparta o długą laskę postać, była również wysoka i przywdziana w równie długą czerwoną szatę.

- Świetna robota "Wujku" - rzekł mężczyzna poprawiając uścisk na lasce.

Pierwszy obserwator przekręcił głowę o tyle aby jego zielone, nieludzkie oczy, mogły zerknąć na swojego towarzysza. "Wujek", tak nazywali go jego żołnierze i członkowie kultu, "Wujek Istvan". Tak naprawdę nazywał się Istvan Zakss i wywodził się z trzeciego pokolenia dzieci samego Imperatora. Za młodu dostrzeżono w nim wysoki poziom inteligencji i za to od razu został skierowany do szkolenia jako przyszły dowódca. Tylko poprzez swoje wielkie oddanie i determinację w byciu najlepszym dotarł na sam szczyt. Powierzono mu zaszczytną rolę planowania Powstania, ruchu który ma wyzwolić planetę spod buta opresorów.

- Wiesz, że nie lubię tego określenia.

- Wiem, dlatego go używam. Musisz pamiętać, że Twój pseudonim urodził się z miłości do Ciebie. Zabranianie używania go naszym siostrom i braciom byłoby błędem. - tłumaczyła odziana w szaty postać.

- Jako Najwyższy Magos powinieneś być ponad takie prostackie zwroty. Wiesz jak Ciebie nazywają? - zapytał przewrotnie "Wujek".

- Nie! - szybko odpowiedział Magos - Jak na mnie mówią? - dopytał z zaciekawieniem w głosie.
 
- Nie wiem, najwidoczniej nie masz przezwiska. Idąc za Twoimi słowami, najwidoczniej Cię nie kochają... - ripostował, z nie ukrywaną satysfakcją.

Magos, zmieszany ze wstydu, że dał się tak łatwo podejść w gierce słownej, w których zawsze uważał się za mistrza. Pokiwał głową z dezaprobatą. Wiedział, że "Wujek" jest wybitnym strategiem ale jego ekspertyzę ograniczał zawsze do pola walki a nie potyczek słownych.

- Tak... zabawne. Nasi szpiedzy donoszą, że "diabeł" żyje choć rany jakie odniósł wyłączą go z walk na długie tygodnie. - zameldował Magos, próbując zmienić temat.

- Nawet bez "diabła" wróg jest silny. Ich mutanci noszą potężne pancerze, byliśmy na to gotowi i obronimy nasz świat ale nie będzie łatwo.

- Może i są silni ale są wśród nich również słabe umysły, gdyby dać mi czas może udałoby się złowić jakąś duszę w celu przekonania jej do jedynej słusznej sprawy...- powiedział z lekkim rozmarzeniem Magos, przypominając sobie próby ingerencji w myśli jednego z żołnierzy wroga.
Po jego słowach, obaj, w jednej chwili poczuli znane im "mrowienie" w skroniach.

- Wycofaj moje dzieci z pola walki Primusie Zakss. Osiągnęliśmy cel który założyłeś, spisałeś się wyśmienicie. Wycofaj nasze wojsko, już wystarczająco dużo utraciliśmy na dziś biomasy.

Telepatyczna wiadomość zawsze pozostawiała delikatny ból w głowie odbiorcy. Zakss wypracował sobie sposób jak się pozbyć tego dyskomfortu, nacieranie skroni zawsze pomagało.

- Czy Patriarcha powinien komunikować się z nami gdy znajdujemy się tak blisko wroga? - zadał pytanie Zakss - Mieliśmy informacje o psioniku przeciwnika.

- Nasz Ojciec, Imperator, znajduje się w ukrytej świątyni, z której to rozpocznie na dniach ceremonię Wezwania Gwiezdnych Dzieci. Poza tym potrafi izolować swój przekaz, ludzcy psionicy nie są nawet w połowie tak silni jako On. Powinieneś to wiedzieć "Wujku" Istvanie. - zachichotał Magos.

sobota, 4 marca 2023

Spacer po wiosce... w Zonie.

 

 

 Zona Alfa!

 

- Skiper dostał!!! - wykrzyczał przez radio Doc.
    Głośna kanonada z kilku sztuk broni automatycznej rozbrzmiewała jeszcze w jego
    uszach. Do tej chwili Zona była cicha i jakby uśpiona, można było wręcz odnieść wrażenie że jest to normalne miejsce pogrążone w spokoju jesiennego dnia.
- Widzę cel, scavengers, na "dwunastej", chyba czterech. Angażuje. - krótkie komendy Crowbar'a wypełniły kanał, na którym operowała cała drużna.
    Po kilku sekundach, rozszedł się huk wybuch ręcznego granatu, po którym słyszalny był szczęk strzelby. Crowbar, nie szczędził śrutu, który penetrował zarośla z których doszedł ich ostrzał zasadzki.
- Zmieniam pozycje, angażuje! - warknął dojrzałym głosem Jim.
    Jego stary M1 Garand miał już swoje lata ale Jim, będąc równie starym wiarusem, wiedział jak dbać o swoją broń. Wielu, widząc jego dokonania, uważało że Jim nie potrzebuje żadnej optyki na swojej broni. Jednak sam strzelec, dokonał customowego montażu małej lunety, bo jak sam stwierdził "...już nie to oko co kiedyś."
    Dwa strzały pozwoliły mu wyeliminować ostatniego scavengera.
- Czysto, dorwaliśmy wszystkich. Co z dowódcą? - zapytał Crowbar.
- Odcięło mu "prąd", dostał w kamizelkę i w lewe ramię, już go składam. - uspokoił wszystkich Doc.
- OK Jim, podejdę w te zarośla, może bronili czegoś wartościowego pilnuj mi tyłka - zakomunikował Crowbar.
- Copy.
    Rana postrzałowa dowódcy okazała się nie groźnym postrzałem. Staza i opatrunki na ranę powinny ustabilizować pacjenta. Doc, na ocucenie, podstawił pod nos rannego ampułkę z solami trzeźwiącymi. Lider zespołu, momentalnie wzdrygnął się i skomentował sytuacje.
- Doc, do jasnej cholery, myślałem że uczyli Cię na kursach o higienie, cuchniesz jak osioł!
- Witam ponownie Skiper, osobiście myślałem że już po Tobie.
- Chciałbyś, pamiętaj że to ja wypłacam Ci pensje. Status?
- Crowbar z Jim'em wyeliminowali zasadzkę. Zabezpieczają teren. Wygląda na zwykłych bandytów
- Crow', tu Twój prawie "były" dowódca. Jak to wygląd?
    Po chwili na kanale, po kilku radiowych trzaskach, można było usłyszeć meldunek zespołowego inżyniera.
- Cztery trupy Skiper, "zwyklaki". Stara broń, nie warta targania do bazy. Za to znalazłem plecak, chyba jakiegoś stalker'a. Nic szczególnego poza kilkoma "stówkami" gotówki.
    Dowódca wsłuchiwał się w raport, będąc nadal opatrywanym przez Doc'a, gdy nad wioską rozniósł się przeraźliwy zwierzęcy wrzask. Razem z Doc'iem, w jednej chwili, unieśli swoją broń w kierunku z którego dochodziły ich te nienaturalne dźwięki.
    W chwili gdy lider podniósł lewą rękę do broni, przeszył go okropny ból a ręka jakby wiedziona swoim własnym umysłem odmówiła posłuszeństwa i opadła wzdłuż ciała.
- Jasna cholera! - sykną z bólu dowódca.
- Spokojnie z tą ręką Skiper, musimy założyć temblak i jakieś usztywnienie.
    Do przeraźliwego wrzasku doszły pojedyncze strzały dochodzące z północnej części wioski.
- Spokojne, mierzone strzały. Raczej nie brzmi to jak szalona kanonada bandytów. Może to Juri ze swoją ekipą? - dopytał przez radio Jim.
- Możliwe, mieliśmy wspierać się wzajemnie ale myślałem, że miał wejść do wioski od wschodu. - odpowiedział Doc.
    Kolejne wystrzały przeplatały się z wrzaskami i rykiem czegoś co nie mogło być naturalnym tworem, nikt tego nie powiedział ale wszyscy pomyśleli to samo - mutant.
- Cokolwiek to jest miejmy nadzieję, że Juri sobie poradzi - dorzucił Crowbar.
    Po kolejnej minucie strzały ucichły.
    Oddział przeformował się, na małym wzniesieniu. Dowódca z opatrunkiem na ręku wskazał swoim karabinem, trzymanym w prawej dłoni, miejsce obok starej chaty u podnóża wzniesienia.
- Anomalia.
    Cały oddział wszedł w automatyczny tryb ostrożności, bo z anomaliami nigdy nie wiadomo. Czasami pójdzie gładko, czasami trzeba się napocić a czasami obejść się smakiem. Wiadomo na pewno to, że artefakty z anomalii to często gruby bonus ze sprzedaży na czarnym rynku.
- Doc, dasz radę to sprawdzić?
    Lekarz, zaczął przyglądać się lepiej miejscu wskazanym przez lidera. Po dłuższej chwili i kilku próbach, zrobił to co zawsze robi się w takiej sytuacji. Sięgnął do kieszeni po starą śrubę i rzucił w anomalie. W momencie, w którym śruba doleciała w okolicę kilku metrów od centrum anomalii, rozbrzmiał jakby przytłumiony trzask bicza. W tej samej chwili śruba zniknęła i pojawiła się powtórnie kreśląc nowy łuk skierowany w innym kierunku niż pierwotny.
- Teleport. - zameldował Doc - Podchodzę.
    Doc, powoli, ostrożnie stawiając krok za krokiem zbliżył się do anomalii. W centrum, znajdował się, lśniący jaskrawym żółtym światłem, podłużny kamień. Lekarz wyciągnął dłoń, chwycił kamień ale nie na tyle pewnie aby go podnieść. Trofeum wypadło mu z dłoni i upadło ponownie na ziemię. W tym samym momencie, gdy kamień upadł, wszyscy usłyszeli stłumiony trzask bicza. Doc zniknął...
    Trwało to ułamek sekundy, każdy kto to widział zdarzył rozdziawić usta w grymasie zdziwienia pomieszanego z przerażeniem. Doc pojawił się 5 metrów od amonali zaraz obok dowódcy.
    Stał w tej samej pozycji, w której doszło do "teleportacji", jakby zamrożony - choć bardziej ze strachu niż z efektu anomalii.
- Fuck! - wydobył z siebie po chwili.
    Dowódca ostrożnie przerażał mu się dokładnie i zapytał.
- Jesteś... cały?!
- Nie wiem... - odparł lekarz - chce mi się rzygać.
    Mówiąc to, zaczął obmacywać się, tak jakby chciał upewnić się że wszystko jest na swoim miejscu, na końcu sprawdził krocze.
- Amator... - dało się słyszeć z kierunku w którym stał strzelec wyborowy.
- Chyba tak ale mam w dupie ten kamień nie podchodzę do niego.
    Lider spojrzał w stronę Jim'a eksponując swoją ranną rękę.
    Jim westchnął i przeklną pod nosem tak aby nikt nie usłyszał.
    Zmierzył wzrokiem teren wokół anomalii i dość pewnym krokiem podszedł do kamienia. Złapał go dwiema rękami i ostrożnie wycofał się poza obszar oddziaływania.
- Widziałem już coś takiego, będzie za to z 4-5 tysiąca.
- Dobra, chowaj to do pojemnika - zwrócił się do niego dowódca - Crowbar, sprawdź tą ciężarówkę, to w niej ma być radio, które mamy wyciągnąć.
    Crowbar, przytaknął i przechodząc obok lekarza poklepał go po plecach. Ten wzdrygnął się jakby bał się, że zaraz się rozpadnie.
    Kierując się na drogę, podszedł do niej od strony paki. Ostrożnie zwolnił zamek ale nie zdołał chwycić kalpy, która z hukiem opadła a z auta wysypało się stado wielkich szczurów. Żołnierz momentalnie odskoczył, otwierając ogień pod nogi. W tym momencie sam Doc otrzeźwiał już na tyle aby wesprzeć go ogniem swojej broni.
    Po krótkim kontrolowanym ostrzale, stado rozbiegło się w różne strony.
- Wszystko ok? - zapytał z nieukrywanym uśmieszkiem Doc.
    Crowbar jako formę odpowiedzi wybrał uniwersalny gest języka migowego, wysunięty do góry środkowy palec. Wskakując na "pakę", poinformował że zabiera się za wymontowanie radia, które faktycznie tam było.
    Dowódca, krótkimi komendami rozesłał pozostałą dwójkę na nowe pozycje, samemu pozostając na wzniesieniu. Wiedział, że w obecnym stanie i tak nie przyda się w pierwszej linii.
    Doc, wyminął ciężarówkę od przodu i podszedł do siatki przy drodze po jej drugiej stronie.
- Kontakt, zombie! Widzę też stalkerów, to chyba faktycznie ekipa Juri'ego. Angażują zombiaki.
    W akompaniamencie do jego komunikatu, odezwała się broń stalkerów z zaprzyjaźnionej ekipy.
- Dobra, mamy to - zameldował Crowbar - wracamy?
- Nie, to tylko jedno radio. Musimy wyciągnąć jeszcze jedno i dodatkowo elektronikę z masztu przekaźnikowego. Musimy z tego patrolu wyciągnąć ile się da. Jim, zajmij pozycję na południe od kolejnego wozu i osłaniaj Doc'a który sprawdzi auto.
    Lekarz upewnił się, że Jim zajął odpowiednią pozycje, po czym zbliżył się do ciężarówki. Z wozu dochodził go dziwny dźwięk, którego nie był w stanie zidentyfikować. Mlaskanie połączone z rozrywaniem materiału... na pewno nic dobrego.
    Gestem wskazał pozostałym aby przygotowali się do akcji. Pokonując ostatnie metry naprężył wszystkie mięśnie aby być gotowym na wszystko co znajdzie w środku. Spotkali dziś bandytów, szczury, zombie... a nawet został przeteleportowany. To ostatnie, jako myśl, jeszcze rezonowała w jego głowie a dokładniej, gdzie się znajdował kiedy na ułamek sekundy zniknął z tego świata. Czy wrócił jako ta sama osoba? Jako ten sam Doc, którego wszyscy znają. Stwierdził, że będzie musiał obserwować siebie przez kilka dni aby się upewnić ale ten pomysł jeszcze bardziej namieszał mu w głowie, bo jeśli nie jest sobą to jak ma stwierdzić że nie jest "starym" Doc'kiem.
    Z tego zapętlenia kolejnymi absurdalnymi myślami i pomysłami wyrwał go szorstki komentarz Jim'a.
- Czekamy panienko...
    Lekarz, potrząsnął głową, jakby to miało oczyścić jego umysł z kolejnych wizji i teorii o podróżach w czasoprzestrzeni. Sięgnął po połę plandeki i podniósł ją zaglądając do środka. W ciężarowce panował mrok więc poświecił latarką zamontowaną na jego karabinie szturmowym.
    W jednej chwili, to co zobaczył, rzuciło się na niego. Intuicyjnie odskoczył do tyłu na ziemie a zaraz po tym poczuł na sobie ciosy stworzeń, które skoczyły zaraz za nim.
- Ghule! - krzyknął Jim równocześnie składając się do strzału.
    Trzy serie, po dwa strzały, nastąpiły jedna po drugiej. Następstwem ich były trzy upadające ciała przerażających Ghuli, stworów kierowanych zwierzęcym instynktem zabijania. Po ostatniej serii, pomimo całego zgiełku jaki powstał, dało się słyszeć wyraźne i charakterystyczne "PING" oznaczające wyskakujący klip z broni Jim'a. Strzelec od razu sięgnął do zasobnika po nowy klip z nabojami, wiedział ze musi się śpieszyć bo Ghule to przerażające stwory chcące jak najszybciej zacząć pożerać swoją ofiarę, Doc nie miał dużo czasu.
    Huk trzech strzałów rozległ się nad wsią. Każdy kto przebywa w Zonie wystarczająco długo, rozpozna ten typ dźwięku, Ak-47. Z trzech strzałów, dwa dopadają ostatniego Ghula, którego martwe cielsko zwala się na swoją niedoszłą ofiarę.
    Crowbar, który dopiero zajął odpowiednią pozycje krzyknął
- Czysto!
    Lekarz, zrzucił z siebie cuchnące cielsko padlinożercy i zaczął stawać powoli na nogi. W trakcie zbierania się z ziemi jego PTT zablokował się w pozycji "On", każdy członek zespołu mógł usłyszeć jego sapanie i komentarz do całej sytuacji
- Fuck me in the ass and call me stupid...
    Zaraz po tym zorientował się, ze nadaje i gestem podniesionego kciuka dał znać, ze jest cały.
- Chyba Juri zarobił u ciebie flaszkę dobrej wódki. - skomentował Crowbar wskazując głową drugą stronę drogi gdzie stała zakapturzona postać w masce pgaz.
- Jeśli Juri dostanie jedną butelkę to ja domagam się trzech! - szybko dorzucił Jim.
- Spoko Jim, masz u mnie trzy butelki, nawet je razem z tobą wypije. - odpowiedział Doc, machając dowódcy drugiej drużyny stalkerów w geście podziękowania.
    W tym momencie przez niebo przetoczył się głośny, przeciągły pomruk po którym nastąpił jaskrawo niebieski rozbłysk. Nie był to grzmot burzy, to Zona dawała znać o swoim "humorze". Niektórzy wierzą, że ingerencja w Zone to nie jest dobry pomysł i że Zona tego "nie lubi". Tak jakby zabijanie mutantów, zombie i ghuli ją denerwowało.
- Dobra chłopcy, wymontujmy radio z tej ciężarówki i wracamy. - nadał przez radio lider.
- A co z nadajnikiem na maszcie? Jest tu zaraz obok. - zapytał Crowbar
- Widząc jak nam idzie lepiej nie przeginajmy ze szczęściem naszego poczciwego lekarza. Dam znać Juri'emu, że się wycofujemy. Jak chce to ogarnie nadajnik na maszcie ze swoją ekipą. Poza tym drętwieje mi co raz bardziej lewa ręka i nie chce ryzykować nocki w Zonie w takim stanie.