Witam.
Tym razem AAR w formie, krótkiego opowiadania opisującego jeden epizod z ostatniej bitwy BW: Lee.
Bitwa na 2500$, po stronie Północy - Maciek, południe ja i kolega Daniel. Bitwa odbyła się kilka tygodni temu ale oczywiście nie miałem czasu na relację wcześniej. Najgorsze jest to, że dziś opisuję tą bitwę a jestem już po kolejnej na 3000$!
Opowiadanie opisuje natarcie jednej z moich brygady piechoty, natarcie, które nosiło wszelkie znamiona samobójczego.
Wzgórze spowiło się gęstym dymem a po chwili po całej okolicy rozniósł się straszny grzmot, którego
źródłem było ponad czterdzieści federalnych armat ustawionych na szczycie.
Jebediah'a cieszył się w duchu, że ta kolejna już salwa nie
jest skierowana w brygadę piechoty w której służył.
Do armii zaciągnął się na fali ogromnego entuzjazmu, który przetoczył
się po wszystkich południowych stanach, które odłączyły się od Unii. Służył już
ponad rok ale dotąd nie brał udziału w większej bitwie, jedyne jego
doświadczenie bojowe to dwa małe starcia podczas których nawet nie widział tych
przeklętych jankesów.
Dziś miało się to zmienić. Dziś jego brygada piechoty była
częścią dywizji pod dowództwem generała Rodes'a, która wchodziła w skład
korpusu generała Longstreet'a w armii samego generała Roberta E. Lee.
Jebediha'a był smukłym dziewiętnastoletnim młodzieńcem o jasnych
włosach. W młodości nie myślał nigdy o armii jako o miejscu dla niego ale zaraz
po zaciągnięciu się, poczuł jakby znajdował się w gronie wielu oddanych
przyjaciół.
Zdobył ich wielu przez ten czas ale dziś każdy z nich, jak i
on sam, zdawał sobie sprawę, że nie wszyscy z nich zasiądą do wspólnego
wieczornego ogniska.
Dziś był dzień wielkiej próby, prawdziwy chrzest bojowy
podczas którego miał po raz pierwszy strzelać do niebieskich kurtek.
Generał armii Konfederatów, wydał Unii bitwę!
Z rozkazów oficerów dowodzących jego brygadą można było
wywnioskować że Lee chce zająć farmę Cavaliera i skrzyżowanie dróg za nią.
Początkowo bitwa toczyła się spokojnie, dywizje i ich
poszczególne brygady manewrowały tak aby zająć najlepsze pozycje wobec
przeciwnika. Jankesi zdążyli do tego czasu obsadzić na wzgórzu, nad
skrzyżowaniem, dwie baterie artylerii.
Farma została sprawnie zajęta przez dywizję generała
Heth'a, która składała się w całości z czterech brygad weteranów, co czyniło
ich główną siłą ataku na dywizję znajdującą się na zachód od nich.
Kiedy padł rozkaz natarcia, dywizja Rodes'a, miała pozostać na farmie, osłaniając je od możliwego ataku z północy. Z kolei dywizja
Heth'a miała przekroczyć drogę i zaatakować stojącą w
polu pszenicy dywizję piechoty federalnej z korpusu Hancock'a.
Droga, którą należało przekroczyć aby wejść w pole pszenicy
niczym nie różniła się od innych wiejskich dróg, można było ją przeskoczyć
dwoma długimi skokami. Jedynym utrudnieniem były zwykłe płoty ciągnące się
wzdłuż.
Te kilkanaście jardów okazały się morderczym polem śmierci
dla dywizji Heth'a.
Jebediah'a widział dokładnie jak wszystkie brygady dywizje
zaczęły przechodzić pierwszy płot a potem drogę i w tej chwili ogromny,
przeciągły grzmot przetoczył się po okolicy. To federalna artyleria, która
szybko wstrzeliła się we flanki dywizji weteranów z południa.
Kilka naprawdę celnych salw i ogień karabinowy jankesów od
razu doprowadził do rozbicia dwóch brygad, które natychmiast wycofały się z
walki pozostawiając za sobą dziesiątki rannych i zabitych na drodze.
Sama droga szybko nasiąkła krwią i zamieniła się w
czerwono-brunatne błoto, którego widok doprowadzał młodego Jebediah'a o
wymioty, uczucie było spotęgowane faktem że zaraz to jego brygada może stać się
celem kolejnej salwy.
Generał brygady, który akurat siedział na swoim koniu obok jego
szeregu, otrzymał meldunek mówiący o natarciu dywizji Heth'a a dokładnie o próbie powtórzenia go.
Niestety kolejny atak na pole pszenicy, pod gradem kul muszkietów i armat
załamał się do końca. Kolejny raz salwy armatnie z pobliskiego wzgórza
zmasakrowały atakujących Konfederatów. Kolejny raz droga pokryła się gęstą
plątaniną ciał, resztek płotu ciągnącego się wzdłuż pola i często powykręcanych
lub połamanych muszkietów. Głośne okrzyki oficerów, próbujących jeszcze
popchnąć ludzi do walki mieszały się z okrzykami agonii i bólu.
Do tyłu brygady, w szeregach której służył Jebediah'a
podjechał kolejny goniec. Szybko zasalutował i od razu zaczął przekazywać
wiadomość.
- Generale Rodes!
Generał Lee przesyła pozdrowienia i nakazuje natychmiast przygotować brygady do
odparcia ewentualnego kontrnatarcia z lewej flanki. Dodatkowo...jedna brygada
ma uciszyć te działa na wzgórzu...oto rozkaz na piśmie. - podał skrępowanym
ruchem kartkę papieru co tylko podkreśliło jego zakłopotanie spowodowane
przekazaniem wręcz samobójczego rozkazu.
Generał Rodes odebrał rozkaz, zasalutował i zwrócił się do
gońca.
- Proszę przekazać
generałowi Lee moje pozdrowienia i zapewnić go ze rozkaz zostanie wykonany!
- Dziękuję Sir - odparł
młody oficer ze sztabu Lee - i...życzę powodzenia, Sir. Po czym zawrócił
energicznie konia i odjechał w stronę wzgórza, na którym stacjonował sztab
generała Lee.
Po plecach Jebediah'a spłynął zimny pot a nogi zaczęły się
uginać pod nim jakby były z waty. Atak na tą ogromną baterię będzie
samobójstwem, dodatkowo okazało się że u podnóża wzniesienia na którym
rozstawiona była artyleria federalna rozstawiła się brygada piechoty w celu
osłony cennych dział. Młody żołnierz widział jak generał Rodes pospiesznie
wydaje rozkazy kolejnym młodym porucznikom ze sztabu, którzy zaraz odjeżdżali z
meldunkami i rozkazami. Po kilku minutach brygady zaczynały manewrować tak aby
zając odpowiednio zająć pozycję do odparcia ewentualnego kontrataku sił
federalnych. Generał jego dywizji zwrócił się do generała jego brygady,
rozgorzała jakaś ożywiona dyskusja po czym Rodes stanął w strzemionach swego
konia i krzyknął.
- To rozkaz!
Jebediah'a już wiedział że to jego brygada będzie tą
"szczęśliwą", która osławi się heroiczną śmiercią w samotnym natarciu
na wroga. Tak miał się skończyć jego los, widząc co stało się z całą dywizją
Heth'a zaczął rozmyślać o domu i o całej tej wojnie, o przyjaciołach, których
już pewnie nie zobaczy. Z odrętwienia wyrwały go szybkie i głośne komendy
sierżantów i oficerów. Szyk bojowy został sprawnie sformowany po czym od razu
bez żadnej zwłoki został wydany rozkaz natarcia.
Strach jaki wypełniał go do tej chwili był ogromny ale jak
brygada przyspieszała a doniosłe okrzyki południowców zaczynały wypełniać
okolice, młody żołnierz zaczynał o nim zapominać a adrenalina wypełniała jego
żyły do tego stopnia że zaczynał czuć się jakby sam mógłby pobić armię
jankesów i od razu pomaszerować pod sam Waszyngton. Na dodatek, zobaczył
pomiędzy kompaniami brązowego konia, na którym siedział sam generał Rodes
doniośle pomachujący szablą, popędzając i zagrzewając do walki swoich żołnierzy
okrzykami.
- Za mną! Za mną
chłopcy!
Widząc samego generała dywizji, który pomimo wielkiego
ryzyka, dołącza do swoich podkomendnych w samobójczym ataku, brygada zerwała
się jeszcze żwawiej na wroga. Przeskakując szybko skrawek pola i drogę, zaczęła
szybko ustawiać linię przed lufami federalnymi, którzy już zaczęli ostrzał.
Oficerowie, pomimo ostrzału z karabinów, dokładnie przygotowali linię i prawie
jednocześnie, całą brygada wypaliła salwę. Szereg
niebieskich kurtek zafalował a wśród żołnierzy widać było przerażenie i
trwogę, spowodowaną tak celnym i morderczym ogniem. Generał Rodes też to dostrzegł
i po raz kolejny krzyknął aby zagrzać ludzi do walki. W tej jednak chwili
Jebediah's pobladł, dokładnie widział jak Rodes spada z konia niczym rażony
piorunem. W środku pola bitwy nagle, jakby w jakiś magiczny sposób zapadła
cisza, pomimo ciągłej walki, cała brygada wstrzymała oddech po tym jak generał
dywizji został trafiony federalną kulą z karabinu. Jebediah'a pomyślał, że to
już koniec, atak się załamie a jankesi będą strzelać im w plecy podczas odwrotu
gdy nagle na generalskiego konia wspięła się jakaś postać. Z goła głową, w
porwanym i ubłoconym mundurze.
- To Rodes! - ktoś
krzyknął - To generał Rodes!
Postać uniosła szablę i pomimo sporej odległości, Jebedih'a
usłyszał kolejny raz tego dnia.
- Za mną! Za mną
chłopcy, na bagnety!!!
Cała brygada ruszyła bez żadnego pytania, blisko tysiąc
ludzi ruszyło przez krótką przestrzeń pomiędzy nimi a linią sił federalnych,
aby dokończyć dzieła.
Szarża na bagnety ruszyła z ogromnym impetem, wycie setek
gardeł wypełniło czaszkę młodego żołnierza i wprawiło go w swego rodzaju szał
bitewny. Bał się o swoje życie ale po tym jak zobaczył generała Rodes'a, który
pomimo trafienia , może nawet ran, prowadził natarcie. Nie mógł teraz wykazać się
tchórzostwem. Niesiony szałem wymieszanym z wściekłością na Unię, biegł.
Federalna brygada szykowała się do odparcia fali
Konfederatów, niektórzy strzelali do zbliżającej się ściany szarych mundurów
inni zakładali bagnety, świadomi rychłego starcia wręcz. Gdy pierwsi żołnierze
południa dopadli jankeskich szeregów a za nimi reszta brygady, nie było już nic
słychać poza typową kakofonią agonii umierających lub rannych i szczękiem
bagnetów.
Jebedih'a nie widział jak zachować się w takiej sytuacji,
szkolenie i opowieści doświadczonych żołnierzy nie oddawało tego czego był
właśnie świadkiem. Na ziemi leżały ciała martwych i rannych ludzi, po których
często trzeba było przechodzić, niektórzy krzyczeli o pomoc inni z pustym
wzrokiem czekali na swój koniec.
W pewnym momencie zobaczył biegnącego w jego stronę jankesa,
miał normalny niebieski mundur, lecz już ubrudzony błotem i krwią. Był wysokim,
chudym mężczyzną, znacznie starszym od Jeb'a, na twarzy miał pokaźne bakobrody.
Młodzieniec instynktownie uskoczył w bok i pozwolił minąć się napastnikowi, po
czym energicznie odwrócił się i wbił bagnet w plecy pod żebrami. Napastnik
jęknął i osunął się na ziemię. Jeb szarpnął karabin i wyciągnął bagnet z trupa,
nigdy nie zabił człowieka i zaskoczyło go jak nie wiele trzeba by tego dokonać.
Odwrócił się w stronę linii federalnych i zaczął biec z
obłędem w oczach dźgając i uderzając kolejnych żołnierzy wroga.
Przedzierając się przez gęstwinę ciał walczących i
umierających, zobaczył wielkiego rudego mężczyznę, który właśnie rozbijał
czaszkę człowiekowi w szarym mundurze. Robił to trzymając karabin za lufę,
używając swojej broni jak młota. Nie myśląc długo Jeb, rozpędził się i wbił
bagnet w brzuch żołnierza z północy. Chciał go przewrócić ale okazało się, że
jego przeciwnik był ogromnym facetem, który po otrzymaniu ciosu skulił się ale
zaraz wyprostował i od razu zamachnął się
karabinem. Młodzieniec uchylił się przed ciosem ale wiedział że następny
trafi go w głowę i pewnie mu ja rozłupie jak biedakowi przed chwilą. Panicznie
nacisnął spust karabinu. Broń wypaliła. Wystrzał zaskoczył go tak samo jak
rudzielca. Jeb uświadomił sobie właśnie, że z podniecenia podczas salwy nie wypalił
ze swojej broni. Rudy żołnierz, uderzony kulą i gazami wylotowymi, zsunął się z
bagnetu i martwy upadł na ziemię.
Widok wokół był coraz gorszy, ciał przybywało, ziemia była
już mocno nasiąknięta krwią. Niemniej jednak, okazało się, że brygada federalna
nie ustała i zaczęła się w pośpiechu wycofywać. Nastąpiło chwilowe rozluźnienie
wśród mocno przemieszanych kompani brygady Jeb'a. Wśród tej masy żołnierzy
pojawił się Rodes, bez konia, który pewnie padł w starciu.
- Chłopcy, spójrzcie
za siebie - wskazał szablą - tam na wzgórzu, stoi sam Rober E. Lee, wzór
żołnierza południa. On by się nie zatrzymał, atakowałby dalej. Zdobądźmy te
działa dla niego! Naprzód!!!
Cała brygada,
przynajmniej ci żywi i zdolni do walki krzyknęła "Rodes!!!" i ruszyła
pod górę. Żołnierze wspinali się dzielnie, choć do wielu zaczęła docierać
świadomość, że na szczycie czeka na nich bateria dział i śmiercionośne karatcze.
Jeb też już wiedział, że szanse jego i jego brygady są coraz
mniejsze, pomimo to wyrwał się do przodu i biegł w pierwszym, mało
skoordynowanym i nie równym szeregu.
Po wbiegnięciu na szczyt, zobaczył liczne czarne lufy dział,
niektóre były skierowane w nacierających ale nie wszystkie. Wielcy
artylerzyści, zaniepokojeni wycofującą się brygada piechoty zaczęli nerwowo
przestawiać działa. Niestety było dla nich za późno. Fala południowców zalała
pozycje armat i dokonała spustoszenia wśród załóg, kto mógł uciekał, kto został
zginął.
Jeb podczas walki złamał jakiemuś nieszczęśnikowi rękę,
używając karabinu jak wcześniej pokonany rudzielec. Rannego jankesa dobił
biegnący obok niego żołnierz, którego nawet nie znał a który uśmiechnął się do
niego ukazując rząd zepsutych zębów. Jebedih'a miał już
dosyć, był zmęczony fizycznie i psychicznie, nigdy nie podejrzewał siebie o
takie czyny, że będzie zdolny do takich potworności.
Obok działa przy którym postanowił osunąć się na ziemię,
pojawił się generał Rodes.
- Chłopcze, wszystko
w porządku, jesteś ranny? - zapytał go generał dywizji.
Jeb widząc rozmówce, pomimo wielkiego zmęczenia, momentalnie
wstał i wyprostował się jak struna.
- Sir, nie sir! -
odkrzyknął przepisowo.
- To dobrze, to było
wspaniałe natarcie ale... - nie dokończył bo w tym momencie dojechał do nich
młody oficer w czystym mundurze na koniu.
- Generale Rodes!
Generał Lee przesyła pozdrowienia i gratulacje wspaniałego natarcia! Generał
Buegaurd przestraszył się i wycofał swój korpus o pół mili do tyłu!!! -
wykrzyczał goniec - Niemniej jednak generał Lee prosi o wycofanie na pozycje wyjściowe z uwagi na
zbyt dużą odległość od reszty armii, nie możemy Was osłonić.
- Dziękuję
poruczniku, proszę przekazać pozdrowienia generałowi Lee i przekazać mu moje
podziękowania. Wycofam brygadę zachowując szyk i kohezję.
Młody goniec zasalutował i zawrócił szybko konia, po czym
popędził w dół zbocza. Wokół Rodes'a zebrało się sporo żołnierzy, na rozkaz
odwrotu zaczęli reagować nerwowymi pokrzykami niezadowolenia.
- Chłopcy! Nasza
armia nas nie osłoni, pogoniliśmy jankesów za daleko! Cały korpus się nas
przestraszył ale zapewne zaraz tu będą po swoje działa! - uspokajał swoich
ludzi generał.
- Sir, co z
nimi? Z działami znaczy się?! - ktoś krzyknął.
- Nie damy rady ich
zabrać, trzeba je zagwoździć i wyrzucić z lawet - odparł Rodes.
Konfederaci szybko uporali się z armatami, uformowali szyk i
zaczęli schodzić łagodnym zboczem, które
prowadziło ich do swoich linii. Jebedih'a odwrócił się na wzgórze ostatni raz i dostrzegł.
dopiero teraz, że na szczycie stał mały kościół, wcześniej umknęło to jego
uwadze. W duchu podziękował Bogu za to, że darował mu życie, w dole widział jak
reszta jego dywizji przebiła się w końcu przez drogę. Drogę, na której została rozbita
dywizja Heth'a, brygady wkraczały na pole pszenicy, która nawet z tej
odległości była koloru czerwonego.
To tyle, tak jak pisałem, to jedynie jeden epizod, który mocno wyrył mi się w pamięci. Bitwa zakończyła się sukcesem Południa. Buegaur, który wycofał się po nie zdanym teście rozkazu, został potem zaatakowany od tyłu przez kawalerię generała Stuarta. Ogólnie udało się zająć celea strategiczne czyli farmę, wzgórze i skrzyżowanie do tego armia federalna zaczęła się mocno wykrwawiać. Zwycięstwo jednak nie przyszło łatwo, strata praktycznie całej dywizji weteranów boli do tej pory. Wielkie podziękowania za pomoc w dowodzeniu synami południa dla Daniela, który przejął jeden mój korpus i sprytnie wymanewrował kawalerię północy, co pozwoliło na atak od tyłu.
Maciek kolejny raz okazał się wymagającym oponentem.
Na koniec kilka zdjęć, jak widać coraz więcej modeli, również oryginalnych, przy takiej ilości już widać epickość starć. Co będzie kiedy już nie będzie na stole kartoników? :)
To tyle, tak jak pisałem, to jedynie jeden epizod, który mocno wyrył mi się w pamięci. Bitwa zakończyła się sukcesem Południa. Buegaur, który wycofał się po nie zdanym teście rozkazu, został potem zaatakowany od tyłu przez kawalerię generała Stuarta. Ogólnie udało się zająć celea strategiczne czyli farmę, wzgórze i skrzyżowanie do tego armia federalna zaczęła się mocno wykrwawiać. Zwycięstwo jednak nie przyszło łatwo, strata praktycznie całej dywizji weteranów boli do tej pory. Wielkie podziękowania za pomoc w dowodzeniu synami południa dla Daniela, który przejął jeden mój korpus i sprytnie wymanewrował kawalerię północy, co pozwoliło na atak od tyłu.
Maciek kolejny raz okazał się wymagającym oponentem.
Na koniec kilka zdjęć, jak widać coraz więcej modeli, również oryginalnych, przy takiej ilości już widać epickość starć. Co będzie kiedy już nie będzie na stole kartoników? :)
Moje ulubione zdjęcie!!! |
Słynna "Krwawa droga" i dywizja Heth'a po lewej. |
Walka na bagnety(prawy górny róg) |
Zdobycie dział na wzgórzu kościelnym. |
Świetnie napisane, czytałem z zapartym tchem. Nawet kibicowałem głównemu bohaterowi :)
OdpowiedzUsuńUnijny generał, który wycofał się o pół mili to Butterfield.